Wpis pożegnalny

Początki naszej znajomości ze Zbyszkiem Osińskim toną, rzec można, w mroku dziejów, ponieważ sięgają połowy XX wieku. Trzeba takiej ostatecznej, żałobnej okazji, aby uprzytomnić sobie, że tamta epoka jest od współczesnych bardziej odległa, niż dla nas, w latach naszych studiów, była epoka Młodej Polski. Nasz czas jednak jest podwójnie omroczony, nie tylko dystansem lat i dziejowych wstrząsów, lecz także tendencyjnym namotaniem wmówień, które Polskę Ludową czynią jedną, wielką “czarną dziurą”. A my dojrzewaliśmy w latach popaździernikowych, otoczeni i podniecani erupcjami ówczesnej kultury studenckiej, która prawdopodobnie nie miała sobie równych na świecie i tryskała wszędzie: w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu i Gdańsku, a także w Łodzi i w Gliwicach*. Bez całego tego, masowego właściwie podglebia, nie byłoby takich objawień, jak twórczość Zbigniewa Cybulskiego, Jerzego Grotowskiego, Agnieszki Osieckiej, Wojtka Młynarskiego. W tym kręgu Zbyszek Osiński odnalazł Teatr Laboratorium i związał się z nim na całe życie, a ja czar teatru przeżyłem wśród twórców wrocławskiego Kalambura.

Potem, około połowy lat siedemdziesiątych, spotkaliśmy się w Katedrze Teorii Literatury Wydziału Polonistyki UW, w której zostaliśmy kolegami, nie czując się w niej dobrze, gdyż była okaleczona pomarcowymi ekspulsjami. Więc jak tylko nadarzyła się okazja, a było nią tworzenie Katedry Kultury Polskiej, wzięliśmy w niej świadomy i zdecydowany udział. Był to czas naszego najlepszego koleżeństwa, bo nie pamiętam już, ani nie przytoczę, rozlicznych, dociekliwych spotkań i rozmów, kształtujących program tej Katedry. Po dekadach owocnego rozwoju, przytajonego, ale nie powstrzymanego przez stan wojenny, przekształciliśmy Katedrę w Instytut, co bez poparcia profesora Osińskiego nie byłoby możliwe. Czy wraz z tym rozwojem i przemianami, nasze dobre stosunki koleżeńskie się pogarszały, aż doprowadziły do rozstania, bo Zbyszek na parę lat przed emeryturą, przeniósł się do innego instytutu? Byliśmy zawsze różni, ścieraliśmy się nie jeden raz, przez długie dekady wielostrunnej współpracy, zawsze twarzą w twarz, z poczuciem wzajemnego szacunku. Czy to ja kiedyś powiedziałem o słowo za dużo, czy też odezwał się, przypomniany ostatnio, frazes Kornela Ujejskiego, tego nie rozstrzygnę. Nigdy jednak nie przestałem żałować, że przed moim także odejściem na emeryturę, Instytut Kultury Polskiej został opuszczony przez profesora Zbigniewa Osińskiego.

Zbyszek Osiński, jako uczony, pośród licznych swoich właściwości, miał i tę, coraz dzisiaj rzadszą, że był pasjonatem archiwistyki. Kiedyś przed laty, zdradził mi w osobistej rozmowie, że bardzo sobie cenił, filologiczne seminaria Zygmunta Szweykowskiego, na które w Uniwersytecie Adama Mickiewicza, uczęszczał jako student. Profesor Szweykowski, urodzony pod koniec XIX wieku, a pracę naukową rozpoczynający przed wojną, wydał kilkadziesiąt tomów pism Bolesława Prusa i mógł nam się wydawać antykiem. Ale i ja zahaczyłem, podczas swoich studiów, o seminaria, podobnie wiekowej i zasłużonej, profesor Zofii Szmydtowej, więc wyznanie Zbyszka przyjąłem ze zrozumieniem. Bardzo byliśmy obaj, choć na różne sposoby, zmodernizowani, ale ze starodawnymi, jak widać, sentymentami. Zbyszek trwałość tych sentymentów poświadczył swoimi licznymi edycjami źródłowymi, podstawowymi dla dziejów nowoczesnego teatru polskiego. Pewnego dnia i ja zostałem przypuszczony do jego odkryć – wspomniał mi najpierw o listach Mieczysława Limanowskiego dotyczących Stanisława Brzozowskiego, a następnie ich kserokopie, wzbogacone osobistym opisem, podarował. Dziękuję, skorzystałem, przekazałem do Działu Rękopisów Biblioteki Narodowej, niech służą.

*Polecam, przy okazji, monumentalną panoramę, pod redakcją Edwarda Chudzińskiego: Kultura studencka. Zjawisko-Twórcy-Instytucje. Fundacja Stu, Kraków 2011.