Żałobnie
21/12/2018
Tomek, brat Ani, od paru miesięcy ciężko schorowany i przemieszczany ze szpitala do szpitala, zmarł wczoraj około południa, zanim zdążyliśmy do niego dojechać. Zawiadomiono Anię przed południem, że, jeśli chce zdążyć na ostatnie pożegnanie, musi jechać zaraz, co niezwłocznie uczyniliśmy, tyle, że to od nas prawie pięćdziesiąt kilometrów, większość przez Warszawę, bo w Piasecznie, które, jak się okazało, jest gmatwaniną dla obcych nieprzejrzystą i nieprzejezdną. Owszem, na lokalnych wskaźnikach władz miejskich, sądu i prokuratury, wpisany jest też początkowo szpital, ale jeśli wykażą go na pierwszym rondzie, to na pewno nie na drugim, ani trzecim, więc krążyliśmy po tych jednokierunkowych głównie uliczkach, małego przedtem miasteczka, przemienionego w konglomerat centrów handlowych i logistycznych, aż do poczucia zupełnego zagubienia, z którego wydobył nas wreszcie jakiś życzliwy mieszkaniec. I spóźniliśmy się na to ostatnie pożegnanie kilka minut, Ania zdążyła uścisnąć ciepłą jeszcze dłoń brata, ale ostatnie spojrzenie jej umknęło. Z tym już została, a ja nie umiem jej pomóc. Był moim rówieśnikiem i odszedł za wcześnie i zbyt boleśnie.
Choć nie byliśmy z Tomkiem zbratani, jak mogliśmy być, bo był człowiekiem dobrym i przyjaznym, to pętam się dziś z kąta w kąt i czuję ucisk w krtani.
Na dodatek, właśnie gdy kończę ten wpis przychodzi wiadomość o śmiertelnej dla wielu górników katastrofie w kopalni karwińskiej. Nie doczekam zamknięcia wszystkich kopalni, choć od dawna już tych wiadomości nie mogę znosić.