Odchodzenie

Dżosia odchodzi. Nasza ukochana suczka słabnie z dnia na dzień, a my staramy się jej towarzyszyć i ją wspierać, co jest bardzo trudne. Niszczy ją wewnętrznie, rozpoznany lekarsko, nowotwór kości w prawych łapach. Nie ma na to lekarstwa, tylko mocny, “ludzki” środek przeciwbólowy. Na razie działa.

Dżosia “walczy”, jak walczą ludzie w takich sytuacjach – huśtawka postanowień, odruchów, nastrojów. Całą dobę nie je i słabnie w oczach, a następnego dnia łapczywie pochłania posiłki i domaga się deseru. Apatycznie i prawie bezprzytomnie przesypia kilkanaście godzin, nagle wstaje, żąda spaceru i kuśtykając przegląda różne bliskie kąty. Jest czysta, bo gdy wydaje się, że już nie wstanie, a długo się nie załatwiała, to się podnosi, wskazuje wyjście i znajduje właściwe miejsca dla swoich potrzeb. Ma bardzo silną wolę, bo musi przy tym przysiadać na tylnych, prawie niewładnych łapach (na schodkach pupę się jej podnosi), a wczoraj ze wszystkim sobie poradziła. 

Była najbardziej autarkicznym z naszych, pochodzących ze schroniska, psów i oddalała się kiedy chciała i gdzie ją poniosło, nie zważając na żadne apele ani kary. Rekord ustanowiła pewnego lata na wsi – nie było jej ponad dwie godziny, a uciekła z kolczatką na szyi. Wróciła bez niej, cała i zdrowa. To cud, że przeżyła z nami kilkanaście lat.

Była też najbardziej czułym z naszych psów. Lubiła leżeć przy mnie lub Ani przytulona ciałem, ile się dało. Kiedy się koło niej przechodziło dawała znak głową lub łapą, że czeka na karesy. Wczoraj jeszcze mnie tak zaczepiła i wykonała swój czuły gest, zaplatając swoją łapkę przez moje przedramię.

Wczoraj też chciała zostać na noc, mimo zimna, na naszym małym trawniku. Oboje pomyśleliśmy, niezależnie od siebie, że szuka sobie miejsca zgonu.

Ale udało się ją wprowadzić do domu, przespała noc dość spokojnie i zjadła śniadanie. 

PS. Dżosia odeszła przedwczoraj, spokojnie i już bez cierpień, przy Ani oddała ostatni oddech. Wczoraj pochowaliśmy ją na wsi, obok jej poprzedników.