***

Zbigniew Herbert, powołując się zresztą na Alberta Einsteina, powiedział kiedyś, że każdy wybitny poeta, przez całe życie krąży wokół jednego, dwóch wielkich tematów swojej twórczości. Był świadomy podobieństwa, jakie zachodzi pomiędzy pracą myśliciela i dziełem artysty, bo źródłowo prace i dzieła te studiował, a zajmowały go postawy zasadnicze, nie zaś chwyty intelektualne czy wynalazki estetyczne. Był równie świadomy różnicy pomiędzy tworami myśliciela i poety – pierwsze winny być kon-strukcyjnie spójne i systematyczne, dzieła poety natomiast ewokowane i przejrzyste. Dlatego nie twierdził stanowczo, jak Bergson, że wypowiada jedną myśl, mówił oględnie, że krąży wokół  tematu. Zbigniew Herbert był poetą, eseistą, dramaturgiem, krytykiem sztuki. Czy we wszystkich tych dziedzinach swojej twórczości „krążył wokół jednego, dwóch tematów” trzeba dopiero dowieść, ich powinowactwa formalne widoczne są na pierw-szy rzut oka: utwór poetycki często jest dialogowo udramatyzowany ( np. Tren Fortynbrasa – jeden z najbardziej znanych i cytowanych), eseje często dotyczą wielkich twórców i dzieł sztuki (np. Piero della Francesca). Ich autor mistrzowsko trafiał słowem tajniki malarstwa: „Był malarzem ciszy i światła. Światło zostało w jego obrazach. Reszta jest milczeniem.” (Mistrz z Delft). Pokrewieństwo poezji i eseistyki nie jest może tak bezpośrednie, lecz, przy bliższym poznaniu, bardziej zasadnicze. Poezja Herberta długo krystalizowana, zarówno przez przymus, jak i przez wybór (niemożność i odmowa publikacji w latach stalinizmu), od pierwszego tomiku cechowała się skupioną refleksją, myślowym napięciem, filozoficzną kompetencją. Nazywano go „poetą myśli”, „poetą filozofem”, „poetą kultury”, a on sam pod żadną z tych kwalifikacji się nie podpisywał, ale ich też nie odrzucał. Były bowiem bliskie jego intencjom i spełnieniom.
Rozmyślał w poezji – to niewątpliwe, a przedmiotem tego rozmyślania czynił kulturę ludzką, zarówno w swej całości (np. U wrót doliny), jak i w różnych historycznych wcieleniach (np. O Troi). Więcej jeszcze, a raczej wyżej, w sensie poziomu poznawczego – rozmyślał o tym podmiocie rozmyślającym, jaki w poezji kreował i o jego humanistycznej jakości oraz powinnościach. Co miało w pełni zostać ujawnione, po wielu latach w poetyckim cyklu zatytułowanym Pan Cogito (1974). W tym więc sensie poezja Herberta była od początku eseistyczna, że nastawiona na rozmyślanie przedmiotowe oraz na podmiot rozmyślający. Dość szybko też została uzupełniona o eseistykę pisaną wprost i własnym nieodmiennie głosem (Barbarzyńca w ogrodzie, 1962, pierwsze eseje publikowane w „Twórczości” od 1959). Podmiot rozmyślający o przedmiocie i o sobie samym wobec tego przedmiotu – to może być pierwsze określenie tych tematów, wokół których twórczość Herberta krąży przez całe życie. Zarówno w poezji, jak i w eseistyce, stanowiących dwie główne orbity tego krążenia, wzajemnie ku sobie zwrócone.
Podmiot rozmyślający o sobie jest podmiotem problematycznym, problematyczny jest też przedmiot o którym rozmyśla i problematyczna jest splatająca je relacja. Problematyczny, znaczy tutaj – nie jednoznaczny, nie oczywisty, nie tożsamy bezpośrednio ze sobą. Wymagający przeto refleksji i autorefleksji, penetracji  oraz interpretacji, namysłu nad rzeczą i nad osobą. Nie wydobędziemy się jednak z kręgu pojęciowych tautologii, jeśli nie wskażemy wprost głównego, może nawet wyłącznego tematu twórczości Herberta i to posługując się jego własnym słowem: „Widzi ksiądz ja widziałem śmierć kultury. Widziałem jak płonie biblioteka. Cycero i Biblia palą się tym samym płomieniem co Mein Kampf.1 Wyznanie to, oczywiste właśnie, nie zastępuje rzecz jasna, poetyckich ewokacji ani eseistycznych narracji, ale może być do nich kluczem. Tym bardziej, że w wielu innych podobnych, znajduje swoje potwierdzenie: „Ja przeżyłem dwie katastrofy (…) koniec mojego Rzymu (…) zawalenie się świata”. 2 Wszystkie te wypowiedzi odnoszą się do czasu II wojny światowej, jej bezpośrednich następstw oraz pośrednich konsekwencji: klęski wrześniowej, najazdu dwóch tyranów, okupacji i masowych kaźni, zagłady Żydów, hekatomby powstania warszawskiego, podporządkowania Polski sowieckiemu dyktatowi i powojennego podziału świata. Konkretne echa tych i innych, nie wymienionych powyżej wydarzeń, poetyckie nawiązania do powstania warszawskiego szczególnie, odnajdziemy bez trudu w poezji Herberta, ponieważ są one i naoczne i pamiętne – „chrzęszczą w pudełku po zapałkach, guziki z żołnierskiego płaszcza”.
Rzecz jednak w tym, że to dotkliwie osobiste, zmysłowe, uczuciowe oraz intelektualne zarazem doświadczenie, w twórczości Herberta staje się od razu (wolno sądzić, że od pierwszych  napisanych jeszcze podczas wojny wierszy) doświadczeniem historycznym. Co oznacza tutaj – obejmującym, a raczej otwierającym, włączającym całą historię. W każdym razie historię śródziemnomorskiego, więc europejskiego  kręgu cywilizacyjnego – Egipt, Grecję archaiczną i klasyczną, Etrusków, Rzym, Italię nowożytną, Niderlandy, aż po naszą współczesność. Autor Labiryntu nad morzem nie lekceważył bynajmniej kultur pierwotnych czy pozaeuropejskich. O sztuce jaskiniowej napisał przenikliwy esej (Lascaux),  w którym przepowiedział taką jej interpretację, jaką obecnie się przyjmuje3, o kulturach chińskiej czy indyjskiej wyrażał się z należnym respektem. Podkreślał jednak, że jego „sprawozdania z podróży”, jak skromnie nazywał swoje eseje, pozostają w kręgu własnej ojczyzny cywilizacyjnej,  jaką był mu dawny, wielokulturowy Lwów, i do której wprowadziła go niezapomniana Lekcja łaciny (w tomie Labirynt nad morzem, napisany przed 1973). W tym dawnym Lwowie, w jego ludziach i domach były współobecne Jerozolima i Rzym, dziedzictwo Bizancjum, przeto i Aten, włoskich republik miejskich i Rzeczpospolitej wielu narodów. Lekcja łaciny uczyła odczytywać nie tylko dziedzictwo rzymskie, ale i wszelkie  dziedzictwo.
Te podróże po europejskiej ojczyźnie, były więc sposobem odpoznawania osobistego rodowodu, ale były też rozpoznawaniem przeszłości w teraźniejszości. Chyba żaden poeta polski, poza Cyprianem Kamilem Norwidem, którego zresztą rozmyślnie Herbert   przywoływał, nie miał tak mocnego poczucia historyczności każdej ludzkiej egzystencji i każdego ludzkiego świata. Takie poczucie historyczności przekracza rzecz jasna wszelkie antykwaryczne kolekcjonerstwo i dziejopisarską interesowność, ponieważ dotyka samej esencji istnienia, ale jednocześnie, można powiedzieć wszelką antykwaryczność i dziejopisarstwo ożywia. Autor Barbarzyńcy w ogrodzie nie dowierzał artystycznemu natchnieniu i eseje swoje przygotowywał tak gruntownie, że tworzył je nierzadko przez dziesięciolecia. Czytał w wielu językach, studiował zarówno źródła, jak i opracowania, prowadził, jak uczony, szczegółowe badania terenowe, notatniki zapełniał zapiskami słownymi i szkicami rysunkowymi, utwory poszczególne pisał wielokrotnie. Interesowało go wszystko – światło w obrazach i rytm architektury, techniki malarskie, sposób zarobkowania artystów, ich stowarzyszenia i publiczność. Antropomorfizacja bóstw pierwotnych i kreteńskie pojemniki na oliwę, organizacja ateńskich finansów i rzymskich legionów, transport kamieni, liturgia katarów i tulipanowe szaleństwo w Holandii zajmowały go wtedy, gdy badanie ich było niezbędne dla rozumienia konkretnej kultury. Pierwszym przedmiotem wyróżnionym jego esejów były sztuki piękne, drugim, jak wolno sądzić, życie codzienne ludzkich skupisk, do ujęcia którego ciągle zmierzał, ale które mu się wymykało, co wyznał   w tytułowym wierszu tomu  Rovigo (1992). Niepostrzeżenie dla samego siebie, bo nie używał tych kategorii, przechodził od kultury artystycznej, czyli selektywnej, wysokiej – do kultury antropologicznej, czyli całościowej, powszechnej.
Rzecz jednak w tym, że cały ten widok kultury i obejmowanie jej jako całości było dokonywane z perspektywy tej katastrofy kultury, jaka dokonała się w Europie w połowie XX wieku, a której epicentrum miało miejsce w Polsce. To tutaj nie tylko płonęły księgi i biblioteki, zasobniki i symbole kultury wysokiej – tu także w proch zamieniano miasta i siedliska, a w popiół  ludzi i narody. To był ten „koniec mojego świata”, o którym Herbert mówił bezpośrednio – koniec zastanej kultury, a więc i zastanych kategorii pojmowania świata. Debiutującemu dla siebie, jeszcze podczas wojny, poecie „nad sypkim popiołem gniazda” już pojawia się pytanie: „- jak wyprowadzić / z  ruin ludzi / jak wyprowadzić / z wierszy chór – „(O Troi). Wiersze Herberta od początku są nasycone antycznymi i kulturalnymi odniesieniami, które poszerzane i pogłębiane będą przez całe życie – w poezji i eseistyce. Od początku jednak nie jest to retoryczny sztafaż, który należy do rytuału poezji europejskiej i nie jest to też symbolika aluzyjna, która rozpowszechni się w reżimach totalitarnych. Poeta, który do Ateny, w jednym  z pierwszych wierszy zwraca się tak: „i zedrzyj z oczu / łuskę powiek/ niech patrzą”, widzi to w kulturze antycznej, a potem także europejskiej, czego dotąd nie dostrzegano. Jest to odwrotność odświętnej, podręcznikowej idealizacji, winckelmanowskiego: eine edle Einfalt und eine stille Grosse. Żadnej „szlachetnej prostoty ani też „spokojnej wielkości” – splot żądz i namiętności, okrucieństw i zbrodni, zniszczeń i katastrof. Fascynują go przez całe życie i poświęca im wiele lat pracy – tajemnicza zapaść kultury minojskiej, rzeź Efezu przez Mitrydatesa, zniszczenie Samos przez  Peryklesa, pochłonięcie Etrusków przez Rzym. Pierwszą eseistyczną zapowiedzią tej potwierdzonej wcześniej poetycko, szczególnej zdolności dramatycznego widzenia historii, była opowieść O albigensach, inkwizytorach i trubadurach z tomu Barbarzyńca w ogrodzie. I to ona najwyraźniej świadczyła o tym, że tytuł tego tomu był ironicznie przewrotny,  ponieważ sprawozdawca z tych podróży nie był „barbarzyńcą”, zaś miejsca jego wędrówek nie były „ogrodem”. Jeśli były one miejscem kaźni, to ten, kto z totalnej kaźni ocalał był ich najbardziej prawowitym dziedzicem. O Europie mówił Herbert, jako o „skrwawionym kontynencie”, a europejski „Grand Tour” proponował prowadzić przez miejsca egzekucji – tych bez wątpienia w Polsce jest najwięcej. Ale nie zamierzał pozostać „w bolesnym kręgu nadwiślańskiej martyrologii”, by przywołać bardzo bliskiego mu w przesłaniu Jana Strzeleckiego, z kręgu tego natomiast wyprowadzał pytania o sens kultury jako takiej i sprawdzian wartości w niej i wobec niej.
„Jest to materiał skłębiony i ciemny. Trzeba pracy wielu sumień, żeby go rozświetlić.” W tej sentencji zawiera się istota odpowiedzi na oba te pytania, dwa rzeczywiście wielkie tematy twórczości Herberta. Tak jak trwałe odniesienie od antyku, a właściwie do całej przeszłości kulturalnej odbywa się u niego poza wszelkim estetyzmem, tak odkrycie ukrytej, ciemnej strony kultury nie prowadzi do nihilistycznego demaskatorstwa. „Blady” estetyzm Herbert odrzuca, podobnie jak odprawia nihilizm: „ognia, głupoty, nienawiści”. Jedynym, co wobec tej wiedzy o kulturze i historii, wobec świadomości historycznej już osiągniętej i nie dającej się oddalić, pozostaje to „zetrzeć się z rzeczywistością obowiązku”. Tym obowiązkiem jest konsekwentne patrzenie na historię i kulturę z perspektywy ofiar. Perspektywa ta ma u Herberta dwa wymiary, a ich zestrojenie nadaje moc perswazyjną jego twórczości. Ma więc wymiar najbardziej osobisty – jest zobowiązaniem wobec tych, którzy zginęli, a którzy byli rówieśnikami, kolegami, towarzyszami broni. Nawet na Akropolu, w tej „świątyni zachwytu” wędrowiec będzie się czuł posłannikiem tych, którzy świątyni tej nie mogli dostąpić. Ma też wymiar uniwersalny – jest zobowiązaniem wobec wszystkich ofiar historii dawnej i nowej, ponieważ cała historia jest ciągle współobecna w naszej współczesności. Więc wobec Trojan i Kreteńczyków, Samijczyków i Etrusków, katarów i templariuszy, aż po ofiary kolonialnych zdobyczy, nowoczesnych wojen i totalitaryzmów.  Słynne wezwanie z Przesłania Pana Cogito: „Bądź wierny Idź”, w tym kontekście zyskuje swoją konkretyzację: czcij ich, ale postępuj tak, aby tę ciemność rozświetlać. Bądź po stronie Elektry – to ona w mateczniku zbrodni i rozpusty nosi wodę, pierze brudy i współczuje zabitemu ojcu. W „uniwersalnym współczuciu” „zaprawiałem się od lat” powie o sobie samym Zbigniew Herbert, a jego najważniejsze eseje napisane są niewątpliwie „po stronie Elektry”.  Taka jest jego wizja kultury tożsamej z wizją historii.

( Szkic hasła „Zbigniew Herbert – kultura jak historia”, przeznaczonego dla projektu Polska myśl kulturoznawcza XX wieku, zob. www.kulturologia.uw.edu.pl )

Przypisy:

1 Ze Zbigniewem Herbertem rozmawia ks. Janusz St. Pasierb, w: Herbert nieznany. Rozmowy. „Zeszyty Literackie”, Warszawa 2008, s. 58.

2 Ze Zbigniewem Herbertem rozmawia Adam Michnik, tamże s. 77.

3 Por. Jean Clottes et Dawid Lewis-Williams, Les chamanes de la prehistoire. Texte integral, polemiques et reponse. La maison de roches. Paris 2001.