Głos Lecha Wałęsy
01/04/2009
Lecha Wałęsę usłyszałem pierwszy raz w sierpniu 1980 roku. Byłem sam, na wsi, zdala od medialnych giełd i masowych skupisk, zdany tylko na wiadomości radiowe i własne wyczucie ich znaczenia. Głos Wałęsy mnie poruszył i zachwycił: jego brzmienie trochę dialektalne, siła intonacji przywódczej, szlachetna czystość leksyki, dobitna prostota składni.
Był tak wolny od wszelkich naleciałości nowomowy “realnego socjalizmu”, której wszyscy po trosze ulegaliśmy i człowiek sam nie wiedział, kiedy powie “kadra naukowa” zamiast ” profesorowie” i “młodzież studencka” zamiast “studenci”, że wydawał się samorodnym kruszccem. Wtedy od razu wyczułem, że to nie tylko on sam mówi, lecz coś też przez niego przemawia – jakieś ukryte siły, dążenia, pragnienia, które nie są tylko jego i nawet nie tylko strajkujących pracowników, ale również nasze, społeczne, polskie. I nie miałem wątpliwości, że to ucieleśnienie nie jest sezonowe, lecz stanie się historyczne.
Chłopak ze wsi, który zostaje stoczniowcem, parafialny wodzirej, który idzie w świat, elektryk, który iskrzy mową, buntowszczyk, który zakłada związek zawodowy, chłoporobotnik, który słucha intelektualistów i którego oni słuchają, robotniczy lider, który w taktyczne szachy gra bystrzej i chytrzej niż partyjni zawodowcy, wreszcie – charyzmatyczny przywódca wielkiej przemiany – wszystko to i wiele innych jeszcze cech składa się na zjawisko równie dramatyczne i równie złożone, jak cała nasza dwudziestowieczna historia. Lech Wałęsa był i jest jej emanacją. “Jak długo na Wawelu Zygmunta bije dzwon”, tak długo będziemy badać tajemniczą kompozycję tej emanacji.
W tym kontekście – nic o nowej “szkole” zniewolonej zawiścią i zajadłością. Nie zasługuje ona nawet na przymiotnik “historyczna”. Do historii bowiem trzeba mieć słuch, a na taką głuchotę nie ma lekarstwa.