Dwie demokracje lokalne

    Było to już przed laty, ale mam nadzieję niezadługo być znowu w Genewie, więc sprawdzę. Mój nauczyciel i przyjaciel, obecnie profesor emerytowany Uniwersytetu Genewskiego, Bronisław Baczko obwoził mnie po mieście, pokazując mi jego osobliwości, z których najsilniej utkwił mi w pamięci monument upamiętniający przyjęcie kalwinizmu, a wraz z nim wprowadzenie pierwszego w dziejach świata obowiązku szkolnego (w roku 1536). Obowiązek szkolny oznacza, że państwo (w tym przypadku Republika Genewska) zobowiązuje się do bezpłatnego kształcenia wszystkich dzieci, przynajmniej na poziomie elementarnym. Obowiązek ten w Rosji carskiej na przykład, włącznie z tak zwanym Krajem Przywiślańskim, nie został wprowadzony do końca jej istnienia, a w II Rzeczpospolitej, w województwach wschodnich zwłaszcza, też nie zdołano go zrealizować. Zawsze gdy natrętnie dokonuje się różnych porównań rozwoju i zacofania, radzę brać ten czynnik w rachubę. Otóż w Danii już na początku XIX wieku wprowadzono obowiązek szkoły siedmioklasowej, co u nas realnie nastąpiło po roku 1945. I ten dystans edukacji powszechnej trzeba mierzyć, gdy sporządza się oceny historyczne i porównania współczesne.

    Wróćmy jednak do Genewy i do naszej po niej przejażdżki. W jakiejś chwili podjechaliśmy pod ważny urząd miejski, albo nawet republikański i Bronek postawił samochód na wyraźnie oznaczonych miejscach służbowych, tuż przy wejściu do gmachu, który nie był zresztą zbyt okazały. Kiedy wysiedliśmy, zapytałem go z niepokojem, czy nie obawia się jakiejś kary za pozostawienie auta na miejscu zarezerwowanym niewątpliwie dla Ważnego Urzędu Miejskiego ( te duże litery podkreślają mój wschodni respekt dla Ważnych Urzędów, któremu spontanicznie dałem wtedy wyraz). I wtedy Bronek roześmiał się i rzekł:

   – Otóż, mój drogi, miejsca te rzeczywiście zostały zajęte przez urząd miejski, ale wolni obywatele wolnej republiki genewskiej zaskarżyli tę decyzję do niezawisłego sądu i sąd ten orzekł, że żaden urząd nie ma prawa zawłaszczać żadnego skrawka ziemi genewskiej, gdyż stanowi ona wspólne dobro wolnych obywateli wolnej republiki! I odtąd wszyscy parkujemy na tych specjalnie oznakowanych miejscach, gdyż oznakowania tego, dla oszczędności, nie zatarto.

   Historyjkę tę, którą zresztą lubiłem opowiadać swoim studentom, zawsze budząc ich śmiech nie pusty, przypomniałem sobie, kiedy los w postaci konieczności administracyjnej, zmusił mnie do wizyty w moim Ważnym Urzędzie Miejskim, czyli w ratuszu dzielnicy Warszawa-Targówek, dwakroć bardziej okazałym niż genewski. Nie byłem tam już kilka lat i w twarz rzuciły mi się zmiany, jakie zaszły w najbliższym otoczeniu tego urzędu. Dość obszerne parkingi, które dotąd starczały na to, aby każdy z petentów mógł wygodnie pozostawić samochód, zostały restrykcyjnie pozamykane elektrycznie sterowanymi rampami, podjazdy zastawiono betonowymi słupkami, a cały teren upstrzono obficie tablicami zakazującymi parkowania w godzinach pracy urzędu. Cel jest jasny: pod Ważnym Urzędem Miejskim parkować mogą tylko ci, którzy należą do Urzędu. I nie szczędzono zakazów oraz pieniędzy, aby taką prawdę wbić w głowy petentów. Organizacja tej przestrzeni przypomina labirynty właściwe azjatyckim satrapiom, a rozrzutność władców – moskiewski bizantynizm.

    W Polsce rząd się zawsze sam wyżywi, zwłaszcza samo-rząd.