Bezpieczeństwo socjalne
24/05/2009
Jak to było w tym pociągu? One dwie chyba dosiadły się na Centralnym, bo ja startuję zwykle ze Wschodniego, z płonną nadzieją na ospałą samotność w podróży. A tu dwie młode damy, urodne, smukłe, długonogie w tych jakichś leggins czy też calecons, więc dość uwypuklone. Mają też na sobie różne złotka i sreberka, obficie rozsiane – na włosach, biuście, pasku, bucikach. I oczywiście wszystkie niezbędne gadżety: noteboki i walkmany, telefony z kamerami, ipody z wodotryskiem. Miga mi to wszystko w oczach i cofa na wschód, ale jedziemy na zachód.
Nie nurkują jednak w otchłań wirtualną i nie pogrążają się w milczeniu, lecz rozmawiają ze sobą, jak człowiek z człowiekiem. Jak człowiek pracy z człowiekiem pracy, bo rozmowa dotyczy głównie kontaktów i kontraktów, domyślam się impresaryjnych, co zajmuje mnie mało. Gdzieś w połowie drogi schodzą do prywatności, a tu już strzygę uszami.
I Karolina oznajmia Ewelinie ( mnie też):
– Ty wiesz, że ja jestem prawdziwą katoliczką, więc ślub musi być kościelny!
Ewelina potwierdza skinieniem głowy, w jej oczach (do mnie zwróconych) może cień zazdrości.
Karolina dalej, mniej oznajmująco, raczej wątpiąco, do Eweliny, błyskając na mnie:
– Tylko wiesz, co on mówi? Że jak ślub kościelny, to intercyzę trzeba wcześniej spisać… A ja mu na to, po co ta intercyza, a on, żebym była na resztę życia zabezpieczona, jak on zbankrutuje… Jak on może zbankrutować będąc adwokatem?
Ewelina, trochę jadowicie (czytając mi w myślach):
– Może gra na giełdzie?
Karolina ( do nas):
– Wiesz, ty masz nosa! Przyjdę na tą intercyzę ze swoim prawnikiem!