Owocna porażka

W berlińskim hotelu, w którym mieszkałem podczas konferencji “Illusion der Nahe?” (27-29 października 2010, ciekawa, zwłaszcza ze względu na Niemców, o czym  może innym razem…) śniadania były tak bogate, że nawet ich wizualne oswojenie podczas tych trzech poranków nie było osiągalne, nie mówiąc o smakowym… Sam repertuar dżemów liczył jakieś dziesięć pozycji, a co dopiero pieczywa, serów, innego nabiału, wędlin, owoców, a nawet ryb… oraz oczywiście wszelkich napojów, włącznie z szampanem. Rozgryzaliśmy (?) ten repertuar każdego ranka wspólnie z Jurkiem Prochasko, lwowskim pisarzem, świetnym kolegą i partnerem licznych już dyskusji, aby przed samym  wyjazdem uznać swoją porażkę.  Spostrzegliśmy bowiem, że choć żaden z nas nie cierpi na anoreksję, to ta obfitość porannego “wielkiego żarcia” budzi w nas nie tyle niesmak, co poczucie winy. I jak się okazało, całkiem niezależnie od siebie mieliśmy te same zwidy – mianowicie zagłodzonych afrykańskich dzieci.

Powiedzieliśmy to sobie z Jurkiem na odjezdnym i w tym sensie to grzeszne wielkie żarcie było owocne.  Nie trzeba czekać na zwidy – trzeba o tym pamiętać, gdy zasiada się do takiego stołu. A może należy odmawiać?