Krystyna Janda

Znużyła mnie wczorajsza, szumna renowacja Teatru Telewizji i nie dotrwałem do końca spektaklu. Ta marna sztuczka,  nie była nawet bien faite,  jak dawniej bulwarowe,  nie zasługiwała też na tę obsadę, ani na taką pompę. Zdaje się, że przez te wszystkie lata zaniku teatru w TVP zapomniano, że sztuka sceniczna potrzebuje, a nawet wymaga sztuki słowa.

W piątek natomiast, podczas inauguracji roku akademickiego w lubelskim UMCS (byłem tam z powodu doktoratu honorowego Jerzego Pomianowskiego) słyszałem i widziałem Krystynę Jandę, czytającą fragmenty listów i wspomnień Marii Skłodowskiej-Curie. Nie była w scenicznym stroju, lecz w swoim własnym kostiumie, stała w uczelnianej auli za katedrą, a do czytania potrzebowała okularów. Wyglądało na to, że jest tutaj na swoim miejscu, zaś teksty czytała tak, jakby  spotkała się nie z rolą, lecz z osobą i stawała inkarnacją wielkiej uczonej, dramatycznej osobowości.

Byłem przy tym, a nawet bywałem w tym.