Pisuary

Dawno nie widzianego poetę JM spotkałem w dobrze nam znanej od dziesiątków lat bibliotece naukowej. Jest ona mała, prawie domowa i wyminąć się w niej trudno. Dostrzegłem go kątem oka siedzącego przy stole prawie tyłem do mnie, więc szybko zmieniłem regał do którego sięgałem, szukając  jakiejś bibliografii. On mnie widział, miałem wrażenie, że poznaje mnie przez plecy, ale twarz zachował kamienną.

I tak udało nam się wzajemnie unieważnić swoje istnienie. 

Co to się jednak porobiło?  Pół wieku temu należeliśmy do tego samego zespołu naukowego, którym opiekował się  jeden z założycieli Polski Ludowej, wtedy byliśmy zakolegowani, a nawet biegaliśmy na wyprzódki do pewnej urodnej polonistki, ktora była córką radzieckiego (wtedy), sowieckiego (obecnie) marszałka. W roku 1980 poeta był sympatykiem KOR-u, zaś ja członkiem organizacji partyjnej literatów. I rozmawialiśmy ze sobą życzliwie, nawet z pewnym zaciekawieniem.

Na tym jednak nie koniec. On wyszedł wcześniej, ja chwilę później i spotkaliśmy się znowu, starsi panowie przyparci tą samą potrzebą, w toalecie na półpiętrze. Właściwie w drzwiach, bo on już wychodził, a ja wchodziłem, więc pierś w pierś, z oczami jak porcelit pisuaru. 

Można powiedzieć, że odlaliśmy się  jak Polak z  Polakiem.