Szkoda lata

Muszę wrócić do tego Vattimo, choć czytałem go późnym latem, rankami w wileńskim hotelu, skromnym, za to cichym.

Pisze on o sobie w młodości: “Ja, proletariusz”, a mniej ważne jest, że brał udział w różnych manifestacjach, ważniejsze, że był przeszło trzy lata nauczycielem szkolnym w robotniczej dzielnicy: “Jeszcze dziś pamiętam każdego z tych chłopców”, potwierdza. Dlaczego wśród nich nie odnalazł zapomnianego “Bycia”, tylko się musiał o nim dowiadywać z przekładu Heideggera? Dlaczego Brzozowski, który na wsi i w mieście żył wśród biedoty i musiał widzieć jej dość, nie zapamiętał żadnej twarzy ani osoby? Nie było przy nim nikogo z nich, kiedy wymyślał “filozofię pracy”. Trzeba pytać myślicieli, jak zabywali ludzi, których znali.

Gianni Vattimo ze swojego życia jest prawie bezdomnym, korczakowskiem  “rudziakiem” (z “Dziecka salonu”). Przez pochodzenie, przebijanie się i wybijanie, odrzucenie wzmacniane homoseksualizmem. Choć pracuje przez część życia, jak Korczak, to czyta jednak i formatuje się przez Heideggera. Dlaczego? Bo chce być “filozofem”, co dziś oznacza określony profesjonalizm, wysławiany w “dyskursie” panującym, a przynajmniej dominującym. I to mu się udaje – przyswaja sobie ten dyskurs tak dobrze, że odnosi w nim światowy sukces.

Nie żyję jeszcze tak długo, żeby patrzeć na ten świat ze starczą goryczą, ale jeśli chodzi o dyskursy panujące, przeżyłem przynajmniej trzy: marksistowski, egzystencjalistyczny, strukturalistyczny. Prymusi tych kursów są dziś, w najlepszym razie, przedmiotem badania, jeśli nie zapomnienia.

Szkoda mi tego Vattimo, prawie się do niego przywiązałem… Miał, zdaje się, “złoty róg”, a został mu dyskurs.  

 (Gianni Vattimo, Piergiorgio Paterlinii, Nie być Bogiem. Autobiografia na cztery ręce. Przełożyła Katarzyna Kasia, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011. Swoją drogą chciałbym wiedzieć, czy drugą częśc tytułu autorzy wzięli z Autobiografii na cztery ręce Jerzego Giedroycia i Krzysztofa Pomiana).