Konspekt

Film Agnieszki Holland, który widziałem dotąd tylko raz, co mnie nie zadawala, jest najważniejszym od lat filmem polskim, a może nawet najważniejszym utworem artystycznym. Cechuje go skryte powinowactwo z opowiadaniami obozowymi Tadeusza Borowskiego, choć nie jest od nich zależny, i ma szanse dokonać podobnego przewartościowania w kulturze polskiej, a nawet świadomości zbiorowej, jakiego w swoim czasie dokonała proza Borowskiego. Powinien on także swoją wymową nie tylko wyjść poza schematyczne uściski  sporu między “szmalcownikami” a “sprawiedliwymi” (że je tak skrótowo i symbolicznie określę), które nie tylko wyczerpały się same, ale i uczestników wyjałowiły. Jeśli zostanie należycie odebrany i zrozumiany, powinien nas przywrócić najważniejszej debacie humanistycznej XX wieku, która właściwie u nas została zapoczątkowana, ale niestety najpierw znieprawiono ją instrumentalizacją ideologiczną, a w ostatnich dekadach zniekształcono redukcją etniczną.

W ciemności przywraca nam wszystkie te pytania, bez których nie ma prawdziwej sztuki i poważnej humanistyki: jaki jest ten świat?, co się z nim stało?, jak się mają i mieć mogą ludzie w nim?, co jest w człowieku i jak się objawia? Ciemna, doskonale przekazana wizualność tego filmu jest właściwą formą dla  podjęcia tych pytań w sytuacji ekstremalnej, ponieważ sprowadza je na poziom pierwiastkowy, “prymordialny”, do podziemia egzystencji, w rozumieniu Dostojewskiego, a nie Struga, choć i on jest tu słyszalny. To tu, zdaje się mówić Holland (podobnie zresztą jak Korczak w swoim Pamiętniku  z getta)  – tu patrzcie, bierzcie i myślcie, ponieważ wszystko, co powyżej, w nadziemiu, nie jest inną jakością, lecz tylko rozrzedzeniem tamtego podziemnego stężenia.

Przemyślane skupienie całej narracji na tym, co dokonuje się w człowieku i jak on sam się przeistacza, wraz z rzeźbiarską, rzec chcę, personalizacją wszystkich, nawet całkiem marginalnych postaci, wypełnia całą tą podziemną wizualizację pulsującą tkanką międzyludzką, a jej lokalne osadzenie, z wszystkimi jego kulturowymi, obyczajowymi i jezykowymi osobliwościami nasyca tę narrację wiarygodnością, jaką dzieła artystyczne rzadko osiągają.

Ale to i tak  jest  tylko konspekt tego, co należałoby napisać. Na razie mam tytuł: Tadek odwrócony.

Niby nic, a chodzi przecież o Tadka z U nas w Auschwitzu, o którego  pół wieku się spierano.