Armageddon?

W  zeszłą środę (21 marca) wysłuchaliśmy pouczającego i pobudzającego wykładu Jerzego Jedlickiego, dedykowanego Bronisławowi Geremkowi w 80 rocznicę jego urodzin.

Profesor Jedlicki, czytany i słuchany dotąd  jako rozważny historyk krytyczny,  wystąpił tym razem w roli przepowiadacza przyszłości i zastanawiał się nad tym, jaki będzie wiek XXI. Wyszło mu, że będzie trochę lepszy od wieku XX, podobnie jak wiek XX był, mimo wszystkich nieszczęść, lepszy od wieku XIX. Może ostrożniej: na przełomie wieków XX/XXI ludzkość była w trochę lepszej sytuacji, niż na przełomie wieków XIX i XX. Wolno więc domniemać, że za nastepne 100 lat, proporcjonalnie będzie jeszcze lepiej. Okazało się zatem, że Jerzy Jedlicki jest zwolennikiem idei postępu, choć uważałem go raczej za  jej  krytyka. Co prawda – w wersji bardzo umiarkowanej, ale jednak!

Mnie szczególnie zajęło to,  że w swoich roztropnych przewidywaniach  profesor nie uwzględnił w ogóle kataklizmu globalnego, o skali proporcjonalnie większej i skutkach proporcjonalnie bardziej niszczycielskich, od tego, którym w XX wieku była ostatnia wojna światowa. I o to zresztą zapytałem.

Nęka mnie bowiem od dawna wizja takiego kataklizmu, choć nie opieram jej na żadnej analizie, ani diagnozie. Mam natomiast irracjonalną pewność, że jest nieunikniony, choć jego czas jest nieokreślony. Pewność ta może brać się z tego, że wyrosłem w świecie kataklizmu i nie potrafię wyobrazić sobie świata naprawdę innego. Wyobraźnia u narodzin okaleczona, pozostaje już taką na zawsze. 

Jeśli tak, to skąd mój umiarkowany optymizm, a co za tym idzie pewna skrzętność życiowa? Z równie irracjonalnej pewności, że kataklizm ten nie nastąpi za mojego życia. A w odniesieniu do moich dzieci i wnuków? Najmłodsi z nich mogą przeżyć całe to stulecie, więc jeśli moje przeczucia się spełnią, kataklizm ten musi ich zagarnąć. Jak mogę tedy spać spokojnie i wstawać pogodnie?

Mogę. Dlaczego? A dlatego, że równie pewny, jak  samego kataklizmu,  jestem tego,  że epicentrum tym razem będzie gdzie indziej, a nie w Polsce i Europie, jak było dotąd. I to daleko stąd – w odległej Azji,  na Pacyfiku albo Antarktydzie!

Tylko proszę nie dopisywać do tej pewności żadnej teorii przemieszczania się centrów cywilizacyjnych. Nie ma to bowiem niczego wspólnego z żadną taką teorią. Jest natomiast ostatnim residuum mesjanizmu polskiego.

Będziemy wybrani – i to nie do męki, lecz do zbawienia!