Przyjemne z pożytecznym

Zapytują mnie, a i zapytuję sam siebie, czemu nie mieszam się do “kwestii smoleńskiej” i nie komentuję tego, co nie tyle się dzieje, ile raczej wydarza. Nie chcę wdawać się w tą szamotaninę i skazić jej językiem oraz manierami, a gdyby należycie ją skomentować, czyli w jakiejś mierze wyjaśnić, trzeba by napisać broszurkę polemiczną w stylu Genealogii teraźniejszości  Świętochowskiego. Na to jednak nie mam teraz czasu, a może i atłasu.

Czas ostatnio spędzam przyjemnie i pożytecznie, w zgodzie ze sobą. W poniedziałek dyskutowaliśmy o biografii Ludwika Rajchmana, który jest postacią historii światowej, a we wtorek mieliśmy spotkanie z delegacją francuską, poświęcone Januszowi Korczakowi. Tak się składa, że obaj ci wielcy twórcy spełnionych utopii dziecięcych (Dom Sierot i UNICEF), byli właściwie rówieśnikami (ur. 1878-Korczak; 1881-Rajchman) Polakami pochodzącymi z asymilowanych od pokoleń rodzin żydowskich, “Warszawiakami” czyli ludźmi uformowanymi w kręgu lewicy kulturalnej przełomu wieków XIX i XX,  lekarzami i wychowawcami, a każda zawężona do jednej profesji ich kwalifikacja, ogranicza lub kawałkuje całościowe znaczenie ich dzieł. Więc lubię o nich rozprawiać jako o “filozofach praktyki”  i jeszcze parę razy mi się to w tym roku przytrafi (wkrótce Lipsk, a potem Kijów).  

To chyba zrozumiałe, że nie mam się tutaj do czego mieszać.