U źródeł zła
09/04/2014
Czy ten żydowski policjant, który uratował Jerzego Jurandota przed transportem do Treblinki, zasługuje na usprawiedliwienie, czy na potępienie? Przecież wielu innych, może setki, nawet tysiące ludzi do transportów tych eskortował, a do wagonów upychał… Niemożliwość jednoznacznej oceny jego postępowania uświadamia nam niemożliwość analogicznej oceny zachowania wszystkich nieomal, którzy sytuacji getta doświadczyli i to nie tylko urzędników czy policjantów, ale także robotników, lekarzy, nauczycieli, grabarzy i … aktorów. Wyjątek stanowią ci, którzy wybrali walkę, czyli bojownicy, ale oni wiedzieli dobrze, że wybierają śmierć. Co zresztą nie chroniło ich przed dylematami, które uprzytomnił nam Marek Edelman.
Takiego jasnego i zdecydowanego wyboru nie można jednak oczekiwać od setek tysięcy ludzi stłoczonych w “mieście skazanych” i poddawanych codziennemu unicestwieniu. Unicestwianiem w tej ekstremalnej sytuacji nie była bowiem tylko sama śmierć, ale również powszednie, systematyczne, postępujące odczłowieczenie, aż do pozbawienia woli życia. Już to kiedyś napisałem i teraz przypominam: sądzić tych, którzy stali wobec Umschlagplatzu, można tylko z tamtego miejsca. Z każdego innego miejsca trzeba starać się ich zrozumieć.
Jerzy Jurandot, który przeżył dwa lata w warszawskim getcie, a prowadził w nim teatrzyk Femina, nie wyzwolił się chyba z dwoistej oceny własnego postępowania, skoro do końca życia nie udało mu się właściwie napisać wspomnień o swojej artystycznej tam działalności, a dochowane ich fragmenty rozpraszają się w anegdotach. Dlaczego tak? Jego problem osobisty nie polegał na tym, że prowadzenie takiego teatrzyku było formą kolaboracji z okupantem, gdyż w getcie wszystko, nawet przejście przez ulicę wymagało takiej kolaboracji, a ponadto otwarcie Feminy zostało uzgodnione z podziemnymi władzami kulturalnymi. Dylemat natomiast stanowiło to, że takie spektakle lżejszej, rozrywkowej muzy, których zresztą oczekiwali widzowie, aby przynajmniej na chwilę zapomnieć o grozie getta, odbywały się w otoczeniu tej grozy: zaszczuwanych przechodniów, katowanych starców, konających chorych, zagłodzonych dzieci. Opowiadanie Jurandota, Dziewczynka o złotych włosach, nieodparcie uobecnia nam jakość tego otoczenia.
Rewie, operetki i komedie muzyczne wystawiane w takim otoczeniu, nawet jeśli sami artyści ledwie byli żywi, nie mogły nikomu zapewnić spokojnego sumienia i również podczas spektaklu nie zapewniały. Nie piszę tego po to, aby poddawać w jakąkolwiek wątpliwość postępowanie Jerzego Jurandota i ekipy, gdyż lektura jego wspomnień wzmaga we mnie pragnienie zrozumienia, a nie sądzenia. Powtarzam – nikt, kto tam nie był, nie ma prawa sądzić postępowania ofiar, a ofiarami byli wszyscy, zamknięci w tej sytuacji bez wyjścia, więc nie – ludzkiej. Jest ważne, aby to przyjąć bez zastrzeżeń, choć brakuje nam właściwych pojęć. Wiemy, że to była sytuacja nie-ludzka, chociaż ciągle nie wiemy, co to właściwie jest sytuacja nie-ludzka i za mało, pomimo całej ogromnej literatury przedmiotu, poświęciliśmy jej uwagi.
Rafał Lemkin opracował pojęcie ludobójstwa i je objaśnił, wprowadził do prawa międzynarodowego i tym samym nauczył nas, na czym ta zbrodnia polega i kto za nią odpowiada. Otóż ludobójstwo graniczy nie tylko pojęciowo, lecz i realnie z organizacją sytuacji nie-ludzkiej, ale nie jest z nią tożsame. Dlatego sytuacja ta wymaga osobnego opracowania i objaśnienia, które jednoznacznie określi odpowiedzialnych za jej stworzenie, a zróżnicuje odpowiedzialność tych, którzy ekstremalnym przymusem zostali w nią wtrąceni. I pośród wtrąconych pozwoli nam też odróżniać tych, którzy nie-ludzkość sytuacji starali się zmniejszyć od tych, którzy ją zwiększali. Na przykład – Adama Czerniakowa od Chaima Rumkowskiego.
Jest dla mnie jasne, że Jerzy Jurandot znajduje się na stronie Adama Czerniakowa, i ma na niej dobrą pozycję. Co oznacza, że nie może on podlegać żadnemu zewnętrznemu osądowi i pozostaje ze swoim własnym sumieniem. Jego Miasto skazanych czyli pamiętnik z getta napisany krótko po ucieczce, z pieczęcią autentyku, jest bardzo poważnym przyczynkiem do kwestii odpowiedzialności tych, którzy tę nie-ludzką sytuację stworzyli i ją eksploatowali. Jurandot wyraźnie stopniuje tę odpowiedzialność i dzięki temu odkrywa zapoznane chyba dotąd oblicze getta. Żydowscy policjanci i urzędnicy, jeśli tylko nie wykorzystują osobiście sytuacji, pozostają, w jego przedstawieniu, po stronie ofiar, dlatego ocena ich postępowania musi być nieuchronnie dwoista. Po stronie katów natomiast mamy kilka stopni takiej odpowiedzialności – bezpośrednimi sprawcami zbrodni są strażnicy ukraińscy, litewscy i łotewscy oraz, oczywiście, żołnierze i żandarmi niemieccy. Jakkolwiek okrutni bywali ci kolaboranci niemieckiego “ostatecznego rozwiązania” autor Miasta skazanych , znający ich z autopsji, nie osądza ich najsurowiej. Nie tylko dlatego, że są oni podrzędnymi wykonawcami, ale także dlatego, że ich instynktowną krwiożerczość podnieciły warunki, w jakich się znaleźli. Gorzej z Niemcami, zwłaszcza esesmanami, gdyż ich zbrodniczość jest, zdaniem Jurandota, systematyczna, wykalkulowana, wyćwiczona. Choć i tu zdarzają się niezwykle rzadkie wyjątki (jeden z esesmanów wyraża coś w rodzaju przeprosin), to obraz zasadniczy jest prawdziwie przerażający. Wszyscy młodzi Niemcy umundurowani, nie tylko z zabójczych komand, ale także z dowolnych formacji wojskowych, są zawodowymi, technicznie wyszkolonymi oraz mentalnie ukształtowanymi, mordercami. Co znaczy, że każdy z nich ma opanowane różne metody zabijania, zaś likwidacji Żyda dokonuje z zimną krwią i … z satysfakcją moralną!
“Ci najmłodsi – pisze Jurandot – często odznaczali się bestialstwem nie mniejszym niż esesmani. Byli to przeważnie wychowankowie Hitler-Jugend, od dzieciństwa wdrożeni do nienawiści i okrucieństwa, przyuczeni specjalnie do znęcania się nad Żydami”. Kilka przykładów takiego bestialstwa mrozi czytającemu krew w żyłach, ale otwiera oczy. Epizod opowiadający o katowaniu starego rikszarza przez młodego lotnika leczy mnie przy okazji z ostatnich złudzeń co do rycerskich formacji zbrojnych.
Kładę jednak mocny nacisk na to wyrażenie: “od dzieciństwa wdrażani do nienawiści i okrucieństwa”. Przypomina mi ono wielkie dzieło Norberta Eliasa, Rozważania o Niemcach, poświęcone narodzinom, wzrostowi i dominacji kanonu nacjonalistyczno-militarnego w niemieckiej Bildung. Ale Elias badał przede wszystkim teoretyczne oblicze tego kanonu oraz różne jego artykulacje edukacyjne i literackie (Ernst Junger). Doświadczyć bezpośrednio jego działania nie miał, na szczęście, okazji, choć pisał o nim z przenikliwą intuicją. Po lekturze tej księgi Jurandota, która niniejszy zapis pobudziła, nie mam wątpliwości, że Elias miał rację, tylko racja ta dotąd nie została przyjęta: ci, którzy byli nosicielami i sprawcami największego zła dwudziestego wieku, byli do sprawiania tego zła “od dzieciństwa wdrażani”. Zło to nie było sprawiane przez osobowości banalne, jak uważała Hanna Arendt, lecz przez osobowości specjalne: “płowe bestie”. Ich hodowla, której nie godzi się nazywać edukacją, nie została jeszcze właściwie rozpoznana, chociaż o hitleryzmie napisano całe biblioteki. Ale dopóki zasad i praktyk tej hodowli się nie pozna, dopóty przed nawrotem takich form zła nie będziemy zabezpieczeni.
Jerzy Jurandot, Miasto skazanych. 2 lata w warszawskim getcie. Stefania Grodzieńska, Dzieci getta. Autorska koncepcja dzieła Agnieszka Arnold. Muzeum Historii Żydów Polskich, Warszawa 2014.