Mój Marek

Teraz Marek. Za wcześnie, jak zawsze – za wcześnie. Moje wspomnienia o Nim zaczynają się latem 1959 roku w Piaskach, na Mierzei Wiślanej, chociaż Tego starego złodzieja czytałem wcześniej. Potem następuje ponad półwieku falowania – zbliżania i oddalania, porozumienia i skłócenia, przyjaźni i obcości. Ale do zupełnego zerwania nigdy nie doszło, jakaś iskra jeszcze się tliła, chociaż ostatnie lata były chyba najgorsze. To ciekawe, swoją drogą, że o spotkanie było łatwiej wtedy, kiedy On był w KOR, a ja w PZPR, niż ostatnio, kiedy obaj przynajmniej formalnie, jesteśmy bezpartyjni.

Jeszcze na swoje 70-lecie  (2005) Marek prosił mnie o laudację, którą chętnie wygłosiłem. Powiedziałem wtedy, że z całej Jego wielotomowej i wielotonacyjnej twórczości wybieram jeden tom opowiadań, który należy do kanonu polskiej literatury współczesnej, a który nie jest opisowy i publicystyczny, lecz autorefleksyjny i wewnętrznie dialogiczny – należą do niego, na przykład, tytułowa Silna gorączka, Sarkoma, Robaki. Dałbym temu tomowi tytuł, zapożyczony od Kornela Filipowicza, znakomitego, zapomnianego prozaika: Co jest w człowieku? Marka to zastanowiło i nawet rozmawialiśmy potem o tym projekcie. Ale na tej rozmowie się skończyło, prozaik zaś został pisarzem głównie politycznym.

Mój Marek Nowakowski jest więc inny od tego, który dominuje w oficjalnych opracowaniach i publikowanych wspomnieniach. I takim już zostanie.