Dobra wiadomość

Rozumiem, że przez pierwsze dwa, trzy dni tej “afery taśmowej” można się było zagubić w tumanach sadzy wznoszonych przez tak zwane media i sam też czułem się zagubiony. W odróżnieniu od większości zawodowych komentatorów, powodowanych przez wysokie powinności wobec państwa polskiego, ja dałem się ponieść uczuciom niskim i myślałem sobie, że dobrze im tak! Niech jadają obiady w “Gościńcu polskim” (żurek+schabowy za 19.90), a nie faszerują się obcymi frykasami za tysiące  naszych złotych!

Ale już po kilku dniach można się było otrząsnąć z tych tumanów, upiornie jednostajnych i przemyć oczy z sadzy, czarnej jak szuwaks oraz zapytać, chociaż siebie, jakie właściwie sprawy są załatwiane przez rozpętanie tej tandety i zalew tego kiczu. Pierwszą sprawą było osłabienie pozycji Polski, jako przodującego sojusznika  Ukrainy, na jej drodze do niezawisłości. Drugą dość ściśle z pierwszą związaną, było osłabienie pozycji Polski wewnątrz Unii Europejskiej, zwłaszcza jako głównego promotora nowej polityki energetycznej. Osłabienie pozycji Polski w obu tych sprawach leży, oczywiście, w interesie Rosji, nawet jeśli jako państwo nie jest ona w aferę tę zamieszana. Kimkolwiek bowiem są mocodawcy tych wykonawców, niewątpliwie pracują oni pour  le roi de Prusse, którym jest władca Rosji.

Ten zwrot zresztą, wzięty z francuskiego ma w tradycji polskiej znaczenie trochę bogatsze niż w języku oryginału. W kontekście francuskim znaczy on bowiem, według mojej orientacji, tyle, co pracować za marne pieniądze, dla błahostek. W kontekście polskim natomiast, określonym podczas rozbiorów, oznacza on służenie złej sprawie, świadome lub bezwiedne.

Jest więc jasne, że ci, którzy bezprzytomnie wciągnęli się w propagandowe i polityczne rozgrywki dni ostatnich, chcąc nie chcąc, wiedząc o tym lub nie wiedząc, świadomie lub bezwiednie pracują pour le roi de Russie.

Czy z tego wynika, że należało pominąć ten ściek głupot, które ujawniły taśmy i darować, na przykład, ministrowi spraw wewnętrznych to, że zupełnie nie panuje nad służbami wewnętrznymi? Nie, rzecz jasna – nie! Nie należało i nie należy niczego nikomu darować, gdyż przynależność do rządu naszego państwa powinna zobowiązywać do godności osobistej, a kto jej nie osiąga, nie powinien w rządzie zasiadać.

Ale na polityków opozycji, a zwłaszcza na lidera największej partii opozycyjnej, głównego pretendenta do teki premiera, cała ta sytuacja nakładała również wyraźne zobowiązanie: najpierw interes państwa polskiego, czyli racja stanu, potem –  rozliczanie rządu, czyli korzyść partii.

Jarosław Kaczyński mógł przecież w połowie ubiegłego tygodnia oświadczyć, że międzynarodowej i wewnętrznej pozycji państwa polskiego grozi poważne osłabienie, przez bezprawny atak na legalne władze naszego państwa, dlatego dołożymy wszelkich starań, aby atak ten powstrzymać, a jego sprawców ujawnić i ukarać. Potem, rzecz jasna, nie ustaniemy w walce o oczyszczenie naszej polityki i eliminację wszystkich skompromitowanych. Okazałby się wtedy mężem stanu i zapewne w cuglach wygrał wybory parlamentarne, jeśli nie prezydenckie.

Jak wiemy Jarosław Kaczyński tego nie uczynił i pozostał szefem PiS-u. Na miarę swoją i partii. I to  jest wiadomość dla nas dobra: Budapesztu w Warszawie nie będzie.