Różnica i solidarność

W “Plusie Minusie” (18-19 października 2014) rozmowa Roberta Mazurka z Janem Hartmanem, ilustrowana ujmującym zdjęciem filozofa pod murem, ale w jesiennych bluszczach. Cała rozmowa jak na tym zdjęciu – i pod szarą ścianą i w ogrodzie raczej zdziczałym. Nie wchodzę w jej szczegóły, gdyż nie one są ważne, lecz samo zjawisko. Oto prawicowy niewątpliwie tygodnik, mimo różnych przytyków, podejmuje merytoryczną dyskusję z lewicowym niewątpliwie filozofem, który na dodatek padł ofiarą nagonki. Czy nagonki już się zużywają, czy ich mnożeniem się zmęczono, czy możemy oczekiwać ich zmierzchu? Nie byłbym takim optymistą, aby potwierdzać te przypuszczenia, tym bardziej, że Hartmana właśnie zniesławiano ohydnie. Wiosny prawdziwych debat się nie spodziewam, choć, jak widać, ich jaskółki się pokazują.

Nie odnosiłem się dotąd do tego, co w swym sławetnym felietonie powiedział filozof, ponieważ nie przyłączam się do naganiaczy. Powiedział jednak zwyczajne głupstwa, które wprawiły mnie w zdumienie. Wygląda na to, że podstawowa dla nowoczesnej humanistyki dyskusja o uniwersalności zakazu kazirodztwa Jana Hartmana ominęła, a sam ten zakaz wydaje mu się tylko problemem etycznym bądź prawnym (co potwierdzają jego wypowiedzi w powyższej rozmowie). Otóż zakaz kazirodztwa jest fundamentalny antropologicznie, obowiązuje we wszystkich, znanych nam, ludzkich społeczeństwach (choć w różnych formach i stopniach), a nie jest ustanawiany na mocy zakazów etycznych ani przepisów prawnych, lecz je zarówno genetycznie, jak i logicznie wyprzedza. Genetycznie – gdyż jest wcześniejszy od etyk i legislacji, logicznie – dlatego, że etyki i legislacje powstały na jego podstawie.

Najprościej mówiąc – my  r e a l n i e   nie pożądamy naszych matek i sióstr nie dlatego, że tak nam nakazują systemy etyczne lub prawne, lecz dlatego, że nasza inkulturacja tak działa, żeby pożądania takie stłumić lub wyłączyć. To, że nie zawsze działa skutecznie, a zakaz bywa przekraczany, nie jest argumentem przeciw jego osłabianiu, lecz za jego wzmacnianiem. Kulturowym, a nie prawniczym, czyli wychowawczym, nie penalizacyjnym. Aby się o tym przekonać nie trzeba zresztą żadnej wiedzy teoretycznej, wystarczy dobrze rozglądać się wokół siebie. Każda matka bowiem wie, choć nie wyraża tego dyskursywnie, do jakiego czasu swego życia córeczka jeszcze może przychodzić do tatusiowego łóżka, a braciszek swobodnie spać z siostrą. Zaręczam, że reguły te praktykowały wszystkie poprzednie pokolenia naszych babć i matek, choć nie przerabiały kursów etyki ani nie studiowały przepisów prawa. Dziadkowie i ojcowie, jak zwykle w kwestiach delikatnych, byli głupsi.

Filozoficznie rzecz biorąc, a filozofia jest w tym punkcie tożsama z antropologią, należy zadać pytanie: czy jeśli zdejmiemy zakaz kazirodztwa (w intelektualnej operacji logicznej), możemy pomyśleć jakikolwiek ład społeczny? Czy ład społeczny jest możliwy bez trwałych związków międzyludzkich? Czy ludzie mogą w ogóle istnieć bez takich związków?

Przed napisaniem kolejnego felietonu Jan Hartman powinien koniecznie zadawać sobie klasyczne pytanie filozoficzne: dlaczego istnieje raczej  c o ś,  niż nic?

Jeśli jednak Uniwersytet Jagielloński zniżałby się do poziomu partii politycznej,  profesor Hartman może liczyć na moją solidarność.