Wspomnienia drezdeńskie (2)

W środku tej drezdeńskiej dzielnicy, w której mieszkałem (Neustadt, na prawym brzegu Łaby), dziewiętnastowiecznej,  więc miejskiej w dawnym stylu, który lubię najbardziej – kilkupiętrowe, eklektyczne kamienice, w ścisłej zabudowie, ze sklepami, knajpkami i warsztatami na parterze – znajdował się wielki, zielony plac, przeznaczony najwyraźniej do gier i zabaw. Ten pierwszy tydzień września, który tam spędzałem, był jednak zimny i deszczowy, mało kto się pokazywał, choć pod wieczór siadywali pod krzakami jacyś tańsi piwosze. W piątek, w przeddzień mojego wyjazdu, wreszcie się rozpogodziło i na ten skwer, wielkości kilku boisk piłkarskich wyległ jakiś tysiąc ludzi, przeważnie młodych, zwykle z dziećmi, nierzadko dwojgiem lub trojgiem. Rozpołożyli się oni na trawie w grupkach, konstelacjach, towarzystwach i oddawali różnym rekreacjom, głównie sportowym, ale byli też tacy, którzy sobie grilowali i coś tam popijali. Przyjmijcie, że pośród tego tysiąca młodych dorosłych, biegało luzem, we wszystkie możliwe strony, kilkaset dzieci w wieku najwyżej wczesnoszkolnym, często na bosaka, i co najmniej kilkadziesiąt psów, spuszczonych z uwięzi. Wracając z miasta, przysiadłem na ławce i przez dobrą godzinę przypatrywałem się temu, co tam się dzieje, z narastającym miłym zdziwieniem. Aż do osłupienia!

Otóż, od czasu do czasu, ci lub inni rodzice musieli powściągać swoje rozbrykane pociechy, zaś właściciele mitygować śmigające czworonogi. I to im się udawało, co więcej – jakoś tak przyjaźnie i nieomal bezgłośnie. W każdym razie jak długo tam siedziałem, to nikt na nikogo nie krzyknął, nie mówiąc już o tym, że nie podniósł ręki… Na psy też.

A  nad drzwiami mojego poniemieckiego, dziecinnego pokoju, w którym rozpocząłem prawie świadome życie – po wojnie, w Jeleniej Górze, taka sama, jak te drezdeńskie, mieszczańska, eklektyczna kamienica – wisiała tak zwana dyscyplina, czyli rzemienny kańczug. I na pewno nie była tylko symbolem.

Teraz nawet ich psy nie noszą kolczatek. Najwyżej miękko wyściełane obroże.