Odnalezienie

O Iwonie księżniczce Burgunda wystawionej (to jest dobre słowo) przez Agnieszkę Glińską w Teatrze Narodowym myślę, jak o utworze muzycznym i to nie tylko dlatego, że jest ona muzyką, rzec można, przeszyta, lecz przeto, że pozostawiła we mnie nieodparte wrażenie drgającej rytmicznie, dźwięczącej wielogłosem, ludzkiej czasoprzestrzeni. W czasoprzestrzeni tej, której tempa oraz interwały dyrygowane są ręką maestra, rozgrywa się dramat elementarnego, pierwiastkowego człowieczeństwa, który w kaskadzie komediowego śmiechu dopada nas poczuciem prawdziwego tragizmu.

Wszystko sprzyja temu wyzwoleniu może nie przez litość, ale przez empatię, gdyż wszystko zostało harmonijnie zestrojone – organizacja przestrzeni scenicznej, metaforyczna lekkość scenografii i kostiumów, dynamika ruchu postaci oraz ich choreografia (wydaje się, że cały ten spektakl został wytańczony), wreszcie – ostatnie, lecz najważniejsze – doskonała artykulacja aktorska, zarówno słowna, jak i cielesna. Jerzy Radziwiłowicz jest, rzecz jasna, mistrzem tej sceny, ale grają z nim po swojemu i po równo Ewa Bułhak, Paweł Paprocki i Martyna Krzysztofik, która w najtrudniejszej roli (Iwony) potrafi wyrazić się samym drgnieniem brwi lub rzęs. Zresztą wszyscy są bezbłędni, a nie mogę tu przepisywać całej obsady. Tekst utworu pisarza, co dziś rzadkie, jest nie tylko słyszalny, lecz również zrozumiały.

Myślałem sobie, że już dość tego Gombrowicza, bo jego “kultowość” przybrała formy karykaturalne i swoich doktorantów odstręczam od pisania o nim. Mam do tego pewne prawo, gdyż pracę magisterską pisałem o Ferdydurke (co miało miejsce w roku 1963 !). A tu proszę – można nie tylko wystawić go na scenie tak, żeby wybrzmiał pełnią swego młodzieńczego wigoru, ale i tak, żebyśmy ujrzeli to, co on widział od razu, w tym naszym międzyludzkim kościele.

Odnalazłem swoje pierwsze wydanie Iwony księżniczki Burgunda,  opracowane graficznie przez Tadeusza Kantora  (Warszawa 1958), podkleiłem zszarganą trochę przez lata obwolutę i program tego przedstawienia będę przechowywał razem.

PS. Chwalę się przy okazji, że widziałem pierwsze przedstawienie Iwony …, w warszawskim Teatrze Dramatycznym, w reżyserii Haliny Mikołajskiej, z Barbarą Krafftówną w roli tytułowej (sezon 1957/58).