Nadzieja

Urna z prochami Tadeusza Konwickiego wydała mi się tak ciasnym zamknięciem, że serce mi się ścisnęło i oczy zwilgotniały.

W obliczu Jego ostatecznego odejścia, najlepiej jest przyjąć, że nic się nie zmieniło, a On nadal jest u siebie.

Trzeba jednak przyznać otwarcie, że  ostatnie ćwierćwiecze miał bardzo trudne.  Wielu Go kochało, ale może nie tak, jakby pragnął; wielu też go honorowało, choć może nie tak, jak sobie zasłużył. Ale nikt do niego nie nawiązywał i mało kto już słuchał. Był coraz bardziej samotny, nie tylko dlatego, że umarły mu żona i córka oraz najbliżsi przyjaciele, ale także dlatego, że odstał od tego świata i ludzi. “Gazeta Wyborcza” uczyniła Go Człowiekiem Roku 2012 i to Go ucieszyło, ale nie ożywiło.

Mam wrażenie, że autor “Sennika współczesnego” przebywał już za życia w pisarskim czyśćcu, co przydarza się twórcom zazwyczaj pośmiertnie. Jedno całe pokolenie już Go chyba wyminęło, a co będzie z następnym? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale mam nadzieję, że znajdą dla niego miejsce w literackim raju.