Broniewski uobecniony

Wpatrzyłem się w trzygodzinny telewizyjny spektakl Broniewski (TVP Kultura, wtorek, 24 marca, akt 1, godz. 20-21,30; akt 2, godz 21.45-23.20), który cały czas mnie ciekawił, a chwilami porywał. Może też chwilami odstręczał nadmiarem  efektów, które jakby rozrywały moje stare telewizyjne pudło, ale to marginalne, gdyż istotne jest to, że autorom  tego spektaklu (Adam Orzechowski i Radosław Paczocha oraz zespół Teatru Wybrzeże z Gdańska) udało się stworzyć i przekazać prawdziwie dramatyczną opowieść sceniczną, nie tylko o Władysławie Broniewskim, ale także o pierwszej połowie XX wieku w Polsce. Opowieść ta ma swój mocny rytm czasoprzestrzenny i psychodynamiczny, ale ma też ważne przesłanie, które wysławiam tak: najpierw dramat człowieczy, potem ludzki sąd o nim. Więc tak, jak w prawdziwej sztuce, a nie w propagandzie, która się teraz, w różnych wersjach, pod nią podszywa.

I jeszcze jedno – spektakl ten uprzytomnił mi nieprzekraczalną różnicę, między teatrem, a telewizją. Oglądając przedstawienie na ekranie cały czas chciałem być tam, przy scenie, gdyż to, co widziałem dawało mi tylko przedsmak tego, czego mógłbym doświadczyć wśród ludzi. Broniewski pozostaje mocarzem i słabeuszem niepojętym, ale teatr nie musi tłumaczyć, teatr ma uobecniać, czyli czynić obecnym.  A telewizja? Rejestracja telewizyjna jest opowiedzeniem, streszczeniem, brykiem tamtego oryginału i może nas zachęcić do obcowania z nim, ale nie jest jego ekwiwalentem. Nawet najlepiej nagrana (nie mam zastrzeżeń) wzmaga tylko moje pragnienie prawdziwego uobecnienia.