Aristos

W poniedziałek rano stoi pod apteką, gdy z niej wychodzę. Wysoki, postawny, schludnie ubrany, ze zgrabnie przystrzyżonym  czarnym wąsikiem.

– Przepraszam pana – mówi grzecznie, jakby uchylał kapelusza – czy ma pan może 50 groszy?

– Nie mam dla pana – odpowiadam mniej grzecznie – jestem jakieś dziesięć lat starszy i pracuję.

Patrzy na mnie z wysoka i milknie. A ja dodaję:

– Gdyby pan chciał zarobić, to się coś znajdzie…

Odwraca się ze wzgardą i odchodzi swoim dostojnym, niespiesznym krokiem.