Wspomnienie

Andrzeja Urbańskiego pamiętam najwyraźniej z chwili debiutu, choć wcześniej dał się poznać w moich seminariach i dlatego zaprosiłem go do współpracy w tygodniku “Literatura”. Pierwszą recenzję pisał z powieści Witolda Zalewskiego, której tytuł mi się już zatarł, ale tekst Andrzeja pamiętam stosunkowo dobrze, właściwie pracę nad nim. Delikatnie mówiąc, młody ten wówczas krytyk, przyniósł mi surowiznę, którą do spożycia, czyli publikacji, należało przyrządzić. Zawsze współpracowałem ze swoimi autorami i nigdy, bez uzgodnienia, nie dokonywałem zmian w ich tekstach. Istnienie cenzury oraz dyrektyw politycznych, strzeżonych przez różne kierownictwa, uwrażliwiało nas wszystkich na takie interwencje. Była to dobra szkoła.

Jeśli chodzi o pracę redakcyjną z początkującymi autorami, to zasadniczo natrafia się na dwa modele reakcji. Pierwszy przeważa u pustych ambicjonerów, którzy nie przyjmują uwag krytycznych, obrażają się i oddalają. Skazują w ten sposób samych siebie, na utrwalenie swoich błędów w manierze, której pozostają wierni dozgonnie. Spotykam czasem takich, z którymi w różnych okresach miałem do czynienia i przyjmuję wyrozumiale ich nadętą minę, albo niepewny uśmiech.

Co do Andrzeja – reprezentował typ drugi, który nazwałbym tak owocnym, jak tamten jest jałowy. Pracowaliśmy nad tym jego pierwszym tekstem szczegółowo, zdanie po zdaniu, słowo po słowie, a to nigdy nie jest przyjemne, sam powiedziałem komuś, kto mnie operował wcześniej, że czuję się tak,  jakby wyrywano mi brwi i rzęsy, włosek po włosku. On jednak był spokojny, uważny, chłonny, chciał wiedzieć, jak ma być lepiej i sam nad tym pracował. Ta pierwsza lekcja była skuteczna – pisywał potem u mnie jeszcze jakiś czas i nie pamiętam, żebyśmy musieli się tak zasiadywać. Zasiadywaliśmy się raczej potem.

Jaki on miał talent? Nie tylko jego stronnicy, ale i przeciwnicy, mówią, że miał talent polityczny. On sam, zdaje się, chciał mieć talent literacki  i pisaniu w różnych formach, przez całe lata, poświęcał wiele czasu i sił. Ja jednak myślę, że Andrzej Urbański, przede wszystkim,  umiał się uczyć i siebie ukształtował takim, jakim go teraz ostatecznie żegnamy.