W żałobie

Zmarł Bronek Baczko.

Kiedy ostatni raz się z Nim widziałem (w listopadzie 2014 roku) był już fizycznie kruchy, lecz nadal  dzielny, a umysłowo – niezmiennie rześki. Odbyliśmy długi, rytualny, mogę powiedzieć, spacer z psem, dróżkami nad Rodanem, a potem zjedliśmy obiad w dzielnicowej restauracji. Jak zawsze – ciekawił się Polską i mnie dopytywał: rząd, opozycja, prawicowy rozrost, lewicowi młodzi. Słuchał, jak to On, bardzo uważnie, tylko czasem wtrącał refleksyjną, historyczną raczej uwagę: – A wiesz, to mi przypomina…. Nie opowiadałem mu przecież o zdarzeniowej bieżączce, ale On od razu był nastawiony na uchwycenie głębszych procesów i ich sensów.

W ostatniej kartce noworocznej pisał mi, że wytyczono nową ścieżkę nad Rodanem, która czeka na  mnie. Niestety już nią nie pójdziemy.

Myślę, że Jemu spośród moich nauczycieli zawdzięczam najwięcej. Już o tym pisałem (zob. Dreszcz historii, w: Nauczyciele i przyjaciele, Warszawa 2010, s. 97-107) i jeszcze kiedyś napiszę, ale nie zaraz.