Wspomnienie Wajdowskie

Zmarł Andrzej Wajda? Kim był? Twórczym gigantem – z racji mocy, pasji i talentu. Czy w kulturze polskiej był Żeromskim drugiej połowy XX wieku? – takie nasuwa mi się pytanie. Więc “sercem Polski’, “sumieniem Narodu”, “ostatnim Wajdelotą”?  Choć zwroty ówczesne brzmią anachronicznie,  nie jest przypadkiem, że pytanie to można jeszcze postawić w odniesieniu do twórcy filmowego, ale już nie wobec pisarza, a byli tacy, którzy tę pozę przybierali. Gdy myślimy o Andrzeju Wajdzie, coś  jednak  jest na rzeczy, choć on sam wcale się tak nie oznajmiał, ani nie stylizował.

Kończę te ogólności, bo prowadzą one do pisania rozprawy, a chcę tylko wspomnieć osobiście. Zapewne w początku maja 1957 roku (skoro oficjalna premiera była 20 kwietnia) obejrzałem “Kanał” Wajdy w kinie “Pionier” w Żarach. Poszliśmy razem, paru chłopców maturzystów, na wieczorny seans i przeżyłem tam rodzaj iluminacji. Obrazy filmowe pamiętam słabo (nie chcę nakładać późniejszych), ale emocje wracają do mnie ciągle żywe. Zdaje się, że poobgryzaliśmy sobie paznokcie do ciała i krwi, bo potem stało się to motywem naszych wspomnień. Niczego podobnego już później w kinie nie przeżyłem, choć widziałem przecież trochę arcydzieł.