Nauczyciel

Wróciłem ze swojego schroniska, położonego co prawda w Kotlinie, lecz z widokiem na Góry Olbrzymie, gdzie szczęśliwie nie słuchałem i nie czytałem żadnych bieżących informacji, akurat na wiadomość o śmierci Jerzego Szackiego. Poczułem się nią osobiście ugodzony, ponieważ od lat uczyłem się od Niego, a ciesząc się przyjazną Jego życzliwością, miałem taką wewnętrzną pewność, że mogę zaraz zejść z uniwersyteckiej skarpy  na dół, do mieszkania na Lipowej, a On, umieszczając mnie zręcznie pośród piramid książek i papierów, odpowie rzetelnie, choć powściągliwie na dręczące mnie pytania.

Pewność ta była ważniejsza psychicznie, niż faktycznie, ponieważ przez wszystkie te dekady (pierwszy raz uczestniczyłem w seminarium Szackiego około roku 1965), byłem u Niego osobiście ledwie kilka razy, zawsze w czasach krytycznych, a wychodziłem pokrzepiony, nie przez pocieszenie, lecz przez uzdolnienie do należytej refleksji. Zawsze odtąd byłem pewien, że On tam jest, na swoim miejscu w świecie, równie mądry i równie spolegliwy.

Życie w czasach krytycznych, w jakich żyliśmy i żyjemy, nie jest łatwe dla nikogo, również dla ludzi nauki, ale świadomość, że niezmiernie rzadko, jednak prawdziwie, przydarzają się wśród nich mędrcy, będący ostoją dla otoczenia i autorytetem ponad nim, życie to trochę ułatwia, a mnie umacnia.

Podziwiałem Jerzego Szackiego za miniatury historyczne (Kontrrewolucyjne paradoksy) i za monumentalną encyklopedię humanistyczną (Historia myśli socjologicznej), i za wszystkie właściwie książki, dzieła te zostaną z nami, ale Jego w tym miejscu na świecie już nie będzie.