Zapowiedź ograniczona socjologicznie

Dziennik roku zarazy Daniela Defoe zaraz się przypomina i zaglądam do zszarzałego egzemplarza jedynego polskiego wydania z roku 1959 (przekład Jadwigi Dmochowskiej doskonały). Dzisiaj wszystkie media elektroniczne całego świata prowadzą taki dziennik, ale nikt w nich nie ma daru Defoe.  Ja też nie, więc nie idę w zawody.

Jedno spostrzeżenie jednak chcę odnotować. Dość zgodne są opinie, że jest to największe globalne doświadczenie od czasu II wojny światowej (niezręcznie wyrażone przez Angelę Merkel), a w Polsce, na pewno, od lat transformacji. Nic już nie będzie takie, jak było przedtem, mówią (przez telefon) moi przyjaciele, a ja przytakuję. Brzmi to dość bombastycznie, więc wprowadzam pewne uściślenie, które może jest zapowiedzią, a nie przepowiednią.

Otóż gdy z tego wyjdziemy, a mam niepłonną nadzieję, że to nastąpi, czeka nas zmierzch galerii handlowych. Ich ekspansja i upowszechnienie było może największą przemianą życia codziennego, jak dokonała się u nas w ostatnich dekadach. Ale teraz, najdalej za kilka miesięcy, ludzie wyjdą z tych nadymanych plastikowych hal i baraków, na ulice z lokalami i sklepami, albo na zadaszone, co najwyżej, targowiska, będą w chwili wolnej od zakupów, spoglądać w niebo i oddychać pełnią powietrza, w którym, pośród drzew i skwerów, nawet smog się rozrzedzi. Będą doznawać pełni życia, a nie  agresji spiętrzonych towarów. Megamerkety natomiast stopniowo się rozpadną i zmurszeją, zaś pozostałe ich resztki zostaną zachowane jako pamiątki minionej cywilizacji nazywanej konsumpcyjną.

Pozostając wiernym socjologii wiedzy, której wiele zawdzięczam w swojej wizji świata, muszę przyznać, że mój ojciec urodził się pod koniec dziewiętnastego stulecia, a w dobrych dla mnie latach miał sklep i warsztat przy handlowej ulicy miasta.