Przypomnienie
05/10/2020
Z filmu Obywatel Jones Agnieszki Holland, którego nie zdążyłem zobaczyć w kinie (coraz rzadziej zdążam…), ale szczęśliwie natrafiłem na płytę w empiku, pozostała mi w pamięci najmocniej, może lepiej; działa na mnie w przypomnieniach, scena kanibalizmu. Jest ona tak subtelnie, powściągliwie i sugestywnie zarazem rozegrana, że nawet samo to słowo wydaje się niestosowne, wobec tych dzieci zepchniętych na granicę istnienia. “Ludożerstwo”, jeszcze gorzej zresztą, może najlepiej “antropofagia” – scjentyficznie, przeto eufemistycznie. Ale mniejsza o słowa, chodzi przecież o sztukę, która stawia nas na tej granicy.
W kwestii antropofagii mam pogląd radykalny: nie było kultur ludzkich, w których ją “gastronomicznie” (tak to się określa) uprawiano, stworzono natomiast wiele legend “ludożerstwa” różnych ludów (często sąsiadów), aby ich właśnie odczłowieczyć, uzasadniając przeto ich eksterminację. “Kanibalizm” pochodzi od “Karibu”, zmiękczonego etnonimu pierwotnych mieszkańców Wysp Karaibskich, wyniszczonych całkowicie w pół wieku po Kolumbie. Ale w różnych kulturach istniała i działa antropofagia rytualna i symboliczna, której najbardziej wymowną może postacią jest “ciało i krew Chrystusa”, spożywane podczas uczty eucharystycznej.
Przekroczenia uniwersalnego, moim zdaniem, zakazu kanibalizmu, przydarzały się jednak w różnych sytuacjach ekstremalnych i do nich należy również stalinowski Hołodom0r, więc w filmie Obywatel Jones nie można było takiego epizodu pominąć, żeby nie nadwątlić wiarygodności całego przekazu. Jedynym znanym mi przedtem kinowym obrazem antropofagii był film Alive (Frank Marshall, 1993) o dramacie w Andach z lat siedemdziesiątych (streszczenie w internecie), w którym pokazano sceny koniecznego dla przeżycia rozbitków kanibalizmu, odpowiednio przez nich rytualizowane, dzięki temu przyjmowane ze zrozumieniem. Ale to byli dorośli mężczyźni, na dodatek w większości sportowcy (reprezentacja piłkarska).
Agnieszka Holland wybrała do swego obrazu dzieci, które takiej rytualizacji odprawiać nie mogły, byłoby to bowiem sztuczne i nieuchronnie teatralne. Poprowadziła je jednak tak, że one są jednocześnie zaradne w musie i bezradnie niewinne, więc przyjmujemy je nieomal rodzinnie, ze współczuciem. I scena ta, trwającą taktownie chwilę, bez żadnej ekscytacji, zapada w pamięć, czego świadectwem ten zapis.