Łatek czyli medium duchowe

Łatek jest pieskiem małym, czarnym, lekko kudłatym, ma czarne ślepka, kosmate łapki, wachlarzowaty ogon. Tak napisałem w ogłoszeniu o jego zaginięciu, które rozwiesiliśmy na kilku parkingach dojazdowych do Puszczy Kampinoskiej (Dziekanów Leśny, Sadowa, Palmiry). Łatek przepadł w czwartek, podczas wspólnego spaceru z rodziną Stasia (Magda, Marysia, Gucio, Jędruś, Zosia właśnie wyleciała na stypendium do Vancouver, więc jej nie było) i ich psem, wilczurem Beniem. Oba psy szalały ze sobą i wystarczyła chwila nieuwagi (akurat rozmawiałem z Marysią), żeby wpadły w jakieś ostępy, z których Łatek już nie wrócił. Podjęliśmy poszukiwania od razu, niestety bezskuteczne, najbardziej ofiarni byli Gucio i Jędruś. Łatek przepadł, jak kamień w wodę, a ja obawiałem się, że wpadł w jakieś bagno, których pełno naokoło i już się z niego nie wydobył. Nic nie dawały dalsze poszukiwania podejmowane do późnego wieczora i następnego dnia przed świtem. Co prawda jakieś ślady napotykaliśmy, bo ktoś go widział blisko parkingu w Palmirach, ktoś inny koło Mogilnego Mostku, na czerwonym szlaku wiodącym z Dziekanowa Leśnego do Muzeum w Palmirach. Nadzieja jego odnalezienia topniała we mnie z godziny na godzinę, a kolejne akty poszukiwawcze wykonywałem z poczuciem laickiego tragizmu: tak trzeba, choć nic to nie da. Ania tej nadziei miała więcej, obudziła się w niej poszukiwawcza zaciętość i właśnie, następnego dnia rano, miała wsiadać na rower, aby przejeżdżać puszczańskie ścieżki, kiedy nadeszła wiadomość, że Łatek się znalazł. Zadzwonił pan z miejscowości Adamówek, położonej na północnym skraju puszczy i powiedział, że pies leżał rano na wycieraczce, więc się nim zaopiekował. Łatek miał przy obroży tak zwaną wizytkę, czyli blaszkę z naszymi numerami telefonów i szczęśliwie, podczas całej tej wędrówki, obroży nie stracił. Aby, na koniec, trafić naprawdę dobrze.  

Wiele wskazuje na to, że podążał dość wytrwale na północ, zatem się od nas oddalał, bo mieszkamy w Łomiankach. Czy zdążał w swoje ojczyste strony, tego nie sposób potwierdzić, choć na to wygląda. Zapewne nie wychodził z lasu na pola i łąki,  krążył jednak, psim zwyczajem przy drodze, przebiegł więc kilkadziesiąt kilometrów (w prostej linii około 12/13). Nie wstępował także do sąsiednich miejscowości, których minął kilka, może dlatego, że wszystkie sadyby, wille i rezydencje są w nich szczelnie ogrodzone i żadne zabłąkane zwierzę, nie może poprosić o pomoc, bo bram nie przekroczy. W Adamówku znalazł posesję jeszcze nie zamkniętą, a w niej spolegliwego opiekuna, pana Ryznera syna (ojciec prowadzi warsztat samochodowy).

Łatka mamy od końca września, pochodzi ze społecznego schroniska pod Płońskiem, prowadzonego przez panie z Fundacji Uszy do Góry. Jest to najlepsze schronisko dla psów, jakie widzieliśmy w długim życiu, a doświadczeń mamy niemało, bo Ania była też wolontariuszką na sławetnym Paluchu. Po odejściu Dżosi (w kwietniu 2021) nie myśleliśmy o innym naszym towarzyszu, ale okazało się, że żyć bez psa nie potrafimy, zaś chłopcy Jasia (Józek i Romek) obiecali nam, że się nim zajmą, gdy nas zabraknie. Łatek jest więc naszym wspólnym psem, czasowo u nas przebywającym.  Szybko straciliśmy dla niego głowy i nie da się ocenić, kto z nas bardziej.

Wszystkie nasze psy kochaliśmy, z Łatkiem jednak popadliśmy w namiętność, właściwą  późnej miłości. Imię Łatek wynaleźliśmy mu pośród wielu innych, chociaż pies nie jest łaciaty, tylko smoliście czarny, zapewne dlatego, że daje ono niewyczerpane możliwości zdrobnień i przeinaczeń: Łat, Łatek, Łatuś, Łatuszek, Łacio, Łaciatek, Łaciunio, nawet Towarzysz Łaciak, bo towarzyszy mi w pracy… Ćwierkało to nieustannie w naszym domu, a karesy szły za głaskami, zaś Łatek poddawał im się z widoczną rozkoszą. Więc odchodziliśmy od zmysłów, kiedy przepadł tak, jak przepadł.

Naprawdę zrobiliśmy wszystko co możliwe, aby go odnaleźć, ale to szczęśliwy traf, a może jego mądrość – dotarł przecież do tej przydomowej wycieraczki – nam go przywróciły. Nie da się jednak zrobić wszystkiego tak, żeby uwolnić się od poczucia winy za to, że bezbronną istotę zaniedbało się na możliwą zgubę. I nie da się też stłumić żalu, przechodzącego w rozpacz, że wypieszczone chuchro zostało skazane na śmiercionośne męki. Pół dnia, wieczór, cała noc, następne rano z takimi przeświadczeniami. Gdyby Łatek się nie odnalazł, reszta naszego życia byłaby przepojona goryczą.

Teraz jest z nami drugą dobę, cały i zdrowy, wraca do siebie, a my znowu ćwierkamy, ponieważ naprawdę go kochamy i nas zachwyca. Ale dopiero teraz pojąłem, że jest psem i kimś więcej niż pies. Odbiera bowiem nasze uczucia i je oddaje, ale przenosi również nasze wzajemne uczucia wobec siebie, których wprost nie potrafimy wyrażać. Jest więc medium spirytystycznym – czyli duchem dobrym.         

PS. To, że podczas poszukiwań zrobiliśmy wszystko, co możliwe, oznacza też, że poruszyliśmy dziesiątki ludzi – turystów pieszych i rowerowych w puszczy i  okolicach, strażników leśnych i strażników miejskich, dyżurnych alarmowych w gminach, czytelników portali, wreszcie naszych nieocenionych sąsiadów. Nie tylko nikt nam nie powiedział złego słowa, ale wszyscy byli życzliwi i pomocni. Na koniec trafiliśmy na opiekuna cieszącego się naszą radością.

Byliśmy więc w innej Polsce niż ta, która ciągle wrzeszczy na siebie w tak zwanych mediach. Rzekomo komunikacyjnych, lecz, jak widać – bezdusznych.