Problem

Papież Franciszek, w poniedziałek 25 lipca, na cmentarzu tzw. rdzennych czy też tubylczych (nie ma dobrego słowa na ich określenie) dzieci, ofiar przymusowej “asymilacji”, w kanadyjskiej prowincji Edmonton, powiedział: Pokornie błagam o przebaczenie za zło popełnione przez tak wielu chrześcijan wobec tubylczych ludów.

Nie jestem entuzjastą tego papieża, jak nie byłem też wielbicielem Jana Pawła II, choć ceniłem jego osobowość. Nie jestem w ogóle zwolennikiem papiestwaponieważ wolę kościół jako zbór, a nie jako monarchię, ale ten stary człowiek, poruszający się na wózku, który dokonuje takiej podróży, aby prosić o przebaczenie, naprawdę mnie wzrusza.

Przeczytałem o tym po raz pierwszy w jakimś portalu, a pod wiadomością – przerażający właściwie zestaw obelżywych komentarzy, “podpisanych” tzw. nickami. Przypomniałem sobie, co ujrzałem w wydziałowym klozecie, gdy pierwszy raz do niego wszedłem, jako początkujący student UW. Uniwersytet wtedy był dla mnie sanktuarium, którego progi udało mi się cudem przekroczyć, a na ścianach tego klozetu wypisane były wszystkie obrzydliwości, jakie mogły się uląc w szambiastych głowach. Byłem tak wstrząśnięty, że pamiętam to do dzisiaj. I kiedy wchodzę do czyściutkich obecnie toalet, zawsze jestem nieco zdumiony.

A co teraz? Teraz, jak widać, szambo to rozlało się na cały świat, a rubryki internetowe pełnią rolę  klozetu. Czy jest na to jakiś sposób? Oczywiście, że jest – trzeba tych “komentatorów” zobowiązać, żeby podpisywali się imieniem i nazwiskiem. Ponieważ publicznie występuje się osobiście i z otwartą przyłbicą, jak dawniej mawiano. A dzieci uczyć tych zasad  zanim dostaną smartfony.

Ale nie ma chętnych do takiej nauki – w żadnej rodzinie, państwie ani kościele. I to jest prawdziwy problem.