Bojaźń i cisza

Wczoraj (sobota, 29 marca) potwierdzono 249 zakażeń. Oznacza to podwojenie średniej z poprzednich dni tygodnia. Jeśli dzisiaj nastąpi kolejne podwojenie, będzie to znaczyło, że pandemia u nas dopiero się zaczyna. I ja zaczynam się bać.

Szczyptę bojaźni należałoby też zaszczepić tym rozbestwionym pyskaczom, którzy we wszystkich mediach  przekrzykują się nawzajem. Może by się chociaż w ciszy pomodlili, jeśli są wierzący, jak zapewniają…

Apokalipsa?

Apokalipsa zaczęła być popularnym frazesem w odniesieniu do epidemii w Polsce i w Europie.  Niejaki James. M. Dorsay, który przesyła mi co tydzień swój biuletyn o sytuacji w świecie, zawiadomił mnie właśnie, że wykryto pierwszy przypadek zakażenia koronawirusem w Syrii, a w tamtej strefie wojennej miliony uchodźców i displaced persons żyją w warunkach urągających podstawowym standardom zdrowotnym i higienicznym.

Jeśli Apokalipsa źródłowo jest objawieniem ostatecznego triumfu dobra nad złem, to jesteśmy od niej najdalej.

 

 

Zapowiedź ograniczona socjologicznie

Dziennik roku zarazy Daniela Defoe zaraz się przypomina i zaglądam do zszarzałego egzemplarza jedynego polskiego wydania z roku 1959 (przekład Jadwigi Dmochowskiej doskonały). Dzisiaj wszystkie media elektroniczne całego świata prowadzą taki dziennik, ale nikt w nich nie ma daru Defoe.  Ja też nie, więc nie idę w zawody.

Jedno spostrzeżenie jednak chcę odnotować. Dość zgodne są opinie, że jest to największe globalne doświadczenie od czasu II wojny światowej (niezręcznie wyrażone przez Angelę Merkel), a w Polsce, na pewno, od lat transformacji. Nic już nie będzie takie, jak było przedtem, mówią (przez telefon) moi przyjaciele, a ja przytakuję. Brzmi to dość bombastycznie, więc wprowadzam pewne uściślenie, które może jest zapowiedzią, a nie przepowiednią.

Otóż gdy z tego wyjdziemy, a mam niepłonną nadzieję, że to nastąpi, czeka nas zmierzch galerii handlowych. Ich ekspansja i upowszechnienie było może największą przemianą życia codziennego, jak dokonała się u nas w ostatnich dekadach. Ale teraz, najdalej za kilka miesięcy, ludzie wyjdą z tych nadymanych plastikowych hal i baraków, na ulice z lokalami i sklepami, albo na zadaszone, co najwyżej, targowiska, będą w chwili wolnej od zakupów, spoglądać w niebo i oddychać pełnią powietrza, w którym, pośród drzew i skwerów, nawet smog się rozrzedzi. Będą doznawać pełni życia, a nie  agresji spiętrzonych towarów. Megamerkety natomiast stopniowo się rozpadną i zmurszeją, zaś pozostałe ich resztki zostaną zachowane jako pamiątki minionej cywilizacji nazywanej konsumpcyjną.

Pozostając wiernym socjologii wiedzy, której wiele zawdzięczam w swojej wizji świata, muszę przyznać, że mój ojciec urodził się pod koniec dziewiętnastego stulecia, a w dobrych dla mnie latach miał sklep i warsztat przy handlowej ulicy miasta.

Mój przewodnik

Krzysztof Lisowski, Niektóre miejsca na ziemi. Przewodnik wojażera. Kraków 2017. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział Kraków.

Książkę tą dostałem od Autora jeszcze przed tamtymi świętami i zaraz ją przeczytałem, o czym Krzysztofowi napisałem. On jest moim greckim przewodnikiem, gdyż o Grecji nie tylko wie wszystko, ale także wyczuwa ją opuszkami palców pukających w klawiaturę. Dlatego czytając najpierw wybierałem miejsca greckie (Bodrum, Hierapolis, Kos, Sparta, Pergamon, Paestum…), ale zaraz potem szły sąsiednie (Sycylia, Trapani, Rzym, Florencja…), ale z nimi łączyły  się Montenegro, Dubrownik, Słowenia i Praga, a z nią Kraków, Sandomierz i Sanok. Słowem – przeczytałem wszystko, z podziwem i zazdrością. Z podziwem – dla celnego i zwięzłego ujmowanie rzeczy znamiennych w miejscach bliskich.  Z zazdrością – bo w tych małych prozach odzywa się duch jego poezji.