***

3 lutego zmarł Jarosław Marek Rymkiewicz.

Pierwsza myśl w takich razach, dla mnie  coraz bardziej częstych: Niemożliwe! Był przecież tylko cztery lata starszy ode mnie. Ale czas przeszły, który wskakuje w zdanie samoczynnie, jest nieubłagany.

Byliśmy ongiś zaprzyjaźnieni i znalazłem niedawno Jego tomik wierszy z ujmującą dedykacją. Całe wieki oddaliły nas od tamtego czasu, gdyż działo się to w zespole Stefana Żółkiewskiego w Instytucie Badań Literackich PAN. Dyskutowano tam także manifest doktoranta i poety Czym jest klasycyzm?, a budził on aprobatę naszego szefa, pogrążonego jeszcze w realizmie bez granic.

Czytałem ostatnie historyczne eseje Rymkiewicza, pobudzały mnie one prawdziwie, ale nie zgadzałem się z nimi do szczętu, czemu dawałem wyraz na piśmie. Pozostawałem więc z nim nadal w pewnej łączności, tym bardziej będzie mi Go brak.

 

 

 

Godność

W czytanym ponownie Prawieku Olgi Tokarczuk przejmuje mnie postać starutkiej Florentynki i to nie dlatego, że sama Matka Boska obroniła przed kościelnym jej sparszywiałego psa, lecz przeto, że nauczyła się ona rozmawiać ze swoimi psami i kotami wzajemnie emitowanymi obrazami.

Były tam rzeczy widziane od środka, bez tego ludzkiego oddalenia, które niesie poczucie wyobcowania. Świat wydawał się przez to bardziej przyjazny.

Florentynka o swoich psach i kotach mówiła psowie i kotowie, a na samym początku moich studiów polonistycznych uczono mnie, że – owie to przyrostek godnościowy. I może ta godność zwierząt w prozie Olgi Tokarczuk porusza mnie najbardziej.