Sztuczna naturalność

Wszyscy byśmy chcieli, aby wreszcie znaleźć odpowiedzialnego za zatrucie wody w Odrze i masowe śnięcie ryb, wskazać go opinii publicznej, postawić przed sądem i surowo ukarać. Najlepiej pracą przy nieustannym czyszczeniu Odry, a może i innych polskich rzek. Szkopuł jednak w tym, że niczego podobnego nie uda się zrobić, nikt nie zostanie “złapany”, a wszyscy żądni surowej kary, pozostaną zawiedzeni.

Odra jest rzeką, która od granicy polskiej do Głogowa przynajmniej, przepływa przez najbardziej uprzemysłowiony region Polski: Śląsk Górny, Opolski i Dolny. Nie zliczę zakładów wielkiego przemysłu, a chyba nie ma też ich oficjalnej statystyki, które odprowadzają swoje ścieki i wydzieliny (także przez Kanał Gliwicki) do dopływów Odry i jej samej. Przyjmuję, że wszystkie one zaopatrzone są w należyte stacje oczyszczające, filtry oraz urządzenia pomiarowe. Przyjmuję również, że żaden z tych zakładów przypisanych mu norm oczyszczania ścieków nie przekroczył. Kwestia jednak w tym, że poziom wody w Odrze był wyjątkowo niski i ten sam, co zwykle, spust filtrowanych ścieków, spowodował daleko idące zmiany składu wody, prawdopodobnie wzrost poziomu ich zasolenia. Ten, z kolei, sprzyjał inwazyjnemu wzrostowi owych “złotych alg”, które odtleniały wodę i pozbawiały ryby i skorupiaki możliwości oddechowych. Odpowiedzialnym za tę zabójczą katastrofę przyrodniczą jest śląski wielki przemysł, którego przecież nie zlikwidujemy. Ryzyko jej powtórzenia jest więc nieuchronne, a zależy od kaprysów przyrody, czyli od opadów, które podnoszą poziom wody w rzece.

Czy jest jakieś inne wyjście z tej bezwyjściowej, zdawałoby się, sytuacji? Są przynajmniej dwa, o jednym nawet napomykano, dość nieśmiało, w różnych wypowiedziach. Pierwszym są spusty wody, z dość licznych w dorzeczu sztucznych zbiorników, tak, aby nie dopuszczać do krytycznego obniżenia jej poziomu w samej Odrze. Nie było jednak nikogo, w żadnych władzach, kto by  nad tym czuwał i podejmował odpowiednie decyzje, albo je chociaż koordynował. I za to, rzecz jasna, odpowiada rząd, który nie zarządzał.

Jest to jednak rozwiązanie niepewne, bo nawet gdyby te spusty wody do Odry zadziałały, to i tak nie mogą być należyte. Zasoby zbiorników zależą bowiem od tych samych kaprysów przyrody, co poziom wody w rzekach.

Rozwiązaniem skutecznym byłaby budowa skoordynowanego systemu oceny poziomu wody i składu oczyszczanych  ścieków.  System regulowałby płynnie składy i spusty ścieków, zależnie od poziomu wody i jej dotlenienia, tak, aby rzeka nigdy nie popadała w stan krytyczny. Przy obecnym poziomie digitalizacji budowa takiego systemu jest na pewno osiągalna, chociaż kosztowna. Ale pożądana i na dłuższą metę opłacalna.

Czy coś z tego wynika bardziej generalnie? Tak – w tym świecie lepszą naturalność można osiągnąć tylko przez wielopiętrową sztuczność!

 

 

 

 

Roszkowski prochu nie wymyśla

W horrendalnym, często teraz cytowanym fragmencie podręcznika szkolnego, autorstwa Wojciecha Roszkowskiego, pojawia się, potępiany przez autora, “inkluzywny model rodziny”. Inkluzywny znaczy tutaj – włączający wszelkie związki partnerskie i uznający je za formę rodziny. Autor w domyśle przeciwstawia mu ekskluzywny wzór rodziny, polegający na usankcjonowanym (religijnie i państwowo) związku mężczyzny i kobiety (kobiety i mężczyzny?), w celach prokreacji, czyli płodzenia potomstwa. Ekskluzywny model rodziny jest oczywiście wyłączający – wyłącza on wszelkie typy związków partnerskich oraz te prawomocne małżeństwa, których stosunki płciowe nie są prokreacyjne.

Jest oczywiste, że pełna realizacja takiego ekskluzywnego modelu może zostać dokonana tylko pod dozorem państwowym wspartym nadzorem religijnym. Najlepiej w specjalnych ośrodkach “produkcji” lub “hodowli” dzieci. W minionym wieku już to przerabialiśmy i wzory są dobrze znane: “Lebensborn”.

Ostatnio papież za podobne praktyki przepraszał pierwotnych mieszkańców Kanady. Dzieci odrywano tam od rodzin, uznanych za niewłaściwe, zaś ekskluzywizm państwowo-religijny był analogiczny.