W Szwajcarii

   Wokół Gruyeres stada krów pasą się na soczyście zielonych łąkach, które geometrycznymi pasmami  wznoszą się do regli i sięgają podnóża skalnych szczytów; nad Lemanem winnice prostokątnymi tarasami łagodnego zbocza schodzą “nad wodę wielką i czystą”.

   Krowy są tak gładkie i skupione, że chciałbym się w nie wtulić i wmyśleć; w lozańskiej przystani wróble tak nie płoche, że okruszki zbierają z ręki.

   W Szwajcarii, mówi Edward Swiderski, filozof z uniwersytetu fryburskiego, ani jedna piędź ziemi nie została pozostawiona sama sobie. “Wszystko co cenne, rozsypuje się bez troski, bez ludzkiej ręki umacniającej skrawek wydartego lądu”, napisał Jan Strzelecki.

   Ten oto trawnik w środku miasta puszczono na dziko, aby ta dziewczynka, którą właśnie mijam, mogła sobie złożyć bukiet polnych kwiatów.

   Gdybym miał aparat i lubił fotografie, zdjąłbym ją w tej chwili, w której przymierza kwitnącą koniczynę do maków i rumianków. 

    Profesor  Swiderski  żyje tu od czterdziestu lat,  wygląda na czerstwego alpejskiego górala (urodził się i wychował w Bostonie, USA) i choć nie lata awionetką, jak jego mistrz i poprzednik Józef Maria Bocheński (licencję pilota zdobył około 70-tki), to biega, wspina się i zjeżdża z lodowców. Mówi, że w tym kraju brakuje duszy.   

    Ja się pytam czym jest dusza i jak się objawia, jeśli nie w ujarzmieniu przyrody, kształtach miast i wsi, uprawie ludzkich siedzib, tworzeniu rzeczy i pojęć?

   Nic nie mówię o kolejach i szosach, mostach i tunelach, pomijam milczeniem zegarki, noże, sery i czekolady. Chleb, niestety, też mają lepszy.

   I widzę tu tylko jeden brak: nie ma mianowicie żywych bocianów. Najwyżej jakieś gipsowe atrapy.

   Może oni jednak poszli o jeden krok za daleko?

Bezpieczeństwo socjalne

    Jak to było w tym pociągu? One dwie chyba dosiadły się na Centralnym, bo ja startuję zwykle ze Wschodniego, z płonną nadzieją na ospałą samotność w podróży. A tu dwie młode damy, urodne, smukłe, długonogie w tych jakichś leggins czy też calecons, więc dość uwypuklone. Mają też na sobie różne złotka i sreberka, obficie rozsiane – na włosach, biuście, pasku, bucikach. I oczywiście wszystkie niezbędne gadżety: noteboki i walkmany, telefony z kamerami, ipody z wodotryskiem. Miga mi to wszystko w oczach i cofa na wschód, ale jedziemy na zachód.

   Nie nurkują jednak w otchłań wirtualną i nie pogrążają się w milczeniu, lecz rozmawiają ze sobą, jak człowiek z człowiekiem. Jak człowiek pracy z człowiekiem pracy, bo rozmowa dotyczy głównie kontaktów i kontraktów, domyślam się impresaryjnych, co zajmuje mnie mało. Gdzieś w połowie drogi schodzą do prywatności, a tu już strzygę uszami.

   I Karolina oznajmia Ewelinie ( mnie też):

   – Ty wiesz, że ja jestem prawdziwą katoliczką, więc ślub musi być kościelny!

   Ewelina potwierdza skinieniem głowy, w jej oczach (do mnie zwróconych)  może cień zazdrości.

   Karolina dalej, mniej oznajmująco, raczej wątpiąco, do Eweliny, błyskając na mnie: 

   – Tylko wiesz, co on mówi? Że jak ślub kościelny, to intercyzę trzeba wcześniej spisać… A ja mu na to, po co ta intercyza, a on, żebym była na resztę życia zabezpieczona, jak on zbankrutuje… Jak on może zbankrutować będąc adwokatem?

    Ewelina, trochę jadowicie (czytając mi w myślach):

    – Może gra na giełdzie?

    Karolina ( do nas):

    – Wiesz, ty masz nosa! Przyjdę na tą intercyzę ze swoim prawnikiem!

Machiavelli

Niccolo Machiavelli, Rozważania nad pierwszym dziesięcioksięgiem historii Rzymu Liwiusza. Przełożył Krzysztof Żaboklicki. Wstęp Paweł Śpiewak. Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego. Seria “Kolory Idei” pod redakcją naukową Pawła Śpiewaka.

Przekład celny, wstęp pouczający – republika i jej dobro w centrum. Dziękuję redaktorowi Ryszardowi Burkowi.

Obecność

Małgorzata Dziewulska, Inna obecność. Seria Teatru Dramatycznego. Wydawnictwo “Sic!”, Warszawa 2009.

Już się wczytuję (zawsze lubiłem tę autorkę!), zwłaszcza w Walizkę Mariana Kantora (koronkowa robótka).

Podzięka dla Doroty Sajewskiej!

Dwie demokracje lokalne

    Było to już przed laty, ale mam nadzieję niezadługo być znowu w Genewie, więc sprawdzę. Mój nauczyciel i przyjaciel, obecnie profesor emerytowany Uniwersytetu Genewskiego, Bronisław Baczko obwoził mnie po mieście, pokazując mi jego osobliwości, z których najsilniej utkwił mi w pamięci monument upamiętniający przyjęcie kalwinizmu, a wraz z nim wprowadzenie pierwszego w dziejach świata obowiązku szkolnego (w roku 1536). Obowiązek szkolny oznacza, że państwo (w tym przypadku Republika Genewska) zobowiązuje się do bezpłatnego kształcenia wszystkich dzieci, przynajmniej na poziomie elementarnym. Obowiązek ten w Rosji carskiej na przykład, włącznie z tak zwanym Krajem Przywiślańskim, nie został wprowadzony do końca jej istnienia, a w II Rzeczpospolitej, w województwach wschodnich zwłaszcza, też nie zdołano go zrealizować. Zawsze gdy natrętnie dokonuje się różnych porównań rozwoju i zacofania, radzę brać ten czynnik w rachubę. Otóż w Danii już na początku XIX wieku wprowadzono obowiązek szkoły siedmioklasowej, co u nas realnie nastąpiło po roku 1945. I ten dystans edukacji powszechnej trzeba mierzyć, gdy sporządza się oceny historyczne i porównania współczesne.

    Wróćmy jednak do Genewy i do naszej po niej przejażdżki. W jakiejś chwili podjechaliśmy pod ważny urząd miejski, albo nawet republikański i Bronek postawił samochód na wyraźnie oznaczonych miejscach służbowych, tuż przy wejściu do gmachu, który nie był zresztą zbyt okazały. Kiedy wysiedliśmy, zapytałem go z niepokojem, czy nie obawia się jakiejś kary za pozostawienie auta na miejscu zarezerwowanym niewątpliwie dla Ważnego Urzędu Miejskiego ( te duże litery podkreślają mój wschodni respekt dla Ważnych Urzędów, któremu spontanicznie dałem wtedy wyraz). I wtedy Bronek roześmiał się i rzekł:

   – Otóż, mój drogi, miejsca te rzeczywiście zostały zajęte przez urząd miejski, ale wolni obywatele wolnej republiki genewskiej zaskarżyli tę decyzję do niezawisłego sądu i sąd ten orzekł, że żaden urząd nie ma prawa zawłaszczać żadnego skrawka ziemi genewskiej, gdyż stanowi ona wspólne dobro wolnych obywateli wolnej republiki! I odtąd wszyscy parkujemy na tych specjalnie oznakowanych miejscach, gdyż oznakowania tego, dla oszczędności, nie zatarto.

   Historyjkę tę, którą zresztą lubiłem opowiadać swoim studentom, zawsze budząc ich śmiech nie pusty, przypomniałem sobie, kiedy los w postaci konieczności administracyjnej, zmusił mnie do wizyty w moim Ważnym Urzędzie Miejskim, czyli w ratuszu dzielnicy Warszawa-Targówek, dwakroć bardziej okazałym niż genewski. Nie byłem tam już kilka lat i w twarz rzuciły mi się zmiany, jakie zaszły w najbliższym otoczeniu tego urzędu. Dość obszerne parkingi, które dotąd starczały na to, aby każdy z petentów mógł wygodnie pozostawić samochód, zostały restrykcyjnie pozamykane elektrycznie sterowanymi rampami, podjazdy zastawiono betonowymi słupkami, a cały teren upstrzono obficie tablicami zakazującymi parkowania w godzinach pracy urzędu. Cel jest jasny: pod Ważnym Urzędem Miejskim parkować mogą tylko ci, którzy należą do Urzędu. I nie szczędzono zakazów oraz pieniędzy, aby taką prawdę wbić w głowy petentów. Organizacja tej przestrzeni przypomina labirynty właściwe azjatyckim satrapiom, a rozrzutność władców – moskiewski bizantynizm.

    W Polsce rząd się zawsze sam wyżywi, zwłaszcza samo-rząd.

   

Polityka literatury

Kolejny Przewodnik Krytyki Politycznej.  Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2009. 

Nie powiem, że lubię taki frazes (“Polityka literatury”), bo mnie kojarzy się on źle.

Ale w tym wydaniu Sławomir Sierakowski wypada lepiej niż w TVP, zaś Eliza Szybowicz  wprawia mnie w podziw swoim talentem  krytycznym  i słuchem społecznym.

Fryburg Szwajcarski

kultura-giedroyc2

Zaproszenie

Zaproszenie

Zaproszenie