***

Granice kultury. Pod redakcją Andrzeja Gwoździa, przy współpracy Magdaleny Kempnej-Pieniążek, “Śląsk”. Wydawnictwo Naukowe, Katowice 2010.

To jest księga upamiętniająca I Zjazd Polskiego Towarzystwa Kulturoznawczego, który odbył się w Katowicach i Cieszynie, w dniach 15-17 października 2009 roku. Już gratulowaliśmy Andrzejowi Gwoździowi jej wydania na posiedzeniu Komitetu Nauk o Kulturze PAN.

A teraz ja osobiście: wielkie dzięki, Drogi Andrzeju!

Powrót do źródeł

Nigdy więcej!  Żadnych corn-fleksów! Zwyczajne płatki owsiane!

To one mają smak rozgryzionego świeżego, żniwnego ziarna.

Obecność

Obudzony przed świtem w moim cieplickim pokoju, miałem żywe poczucie obecności Janusza Maciejewskiego, którego pogrzeb dziś się pewnie odbywa.

Nie, nie – żadnych duchów! Myślałem o nim, w półsennym jeszcze skupieniu i jakby on się w nim uobecnił.

Co było najbardziej, czy może najgłębiej istotne w tej jedynej osobie? Dziecięca właściwie, bo nawet nie chłopięca ufność, wiara w ludzi, wierność w życzliwości, niezawodność w przyjaźni. Na tym dopiero wzrosła jego wiedza, pisanie, działania.

Teraz my powinniśmy tej jedyności zapewnić trwałość.

Bezradność

W roku 1905 Iwan Kalajew, rosyjski socjal-rewolucjonista i przekonany terrorysta, podjął się zamachu na generał-gubernatora Moskwy, wielkiego księcia Sergiusza Romanowa i od wykonania odstąpił, kiedy zobaczył, że książę jest z żoną i dwojgiem dzieci. Później, kiedy książę był sam, zamach się udał – Sergiusz zginął,  Kalajewa ujęto, a po wyroku sądowym dał głowę.

W roku 2011 Doku Umarow, czeczeński terrorysta islamski, wysyła na samobójczą śmierć jakiegoś oszołomionego nastolatka, który zabija kilkadziesiąt przypadkowych, nieznanych mu i niewinnych ofiar. Umarow podczas zamachu jest daleko ukryty, a następnie ujawnia swoje zadowolenie i zapowiada następne ataki.

Co się właściwie stało przez te sto lat w “kulturze terroryzmu” – jeśli wolno tak powiedzieć? Dlaczego my nic z tego nie rozumiemy i nawet nie staramy się zrozumieć? Co warte są filozofia, kulturologia, humanistyka, które tego nie tłumaczą? Co warci jesteśmy my, którzy te dziedziny uprawiamy, choć najtrudniejsze kwestie pomijamy?

Ale może lepiej milczeć niż udawać jakiegoś guru, których wokół pełno? Po pierwsze – nie szkodzić!

I tak zostają same pytania.

A propos?

(…) “Było to w ostatnich dniach listopada w 1945 r. Pani Jadwiga Korniłowiczowa przebywająca po powstaniu w Krakowie przyjechała wówczas do Warszawy na kilka dni. Pragnęła usilnie dotrzeć do podziemi leżącej w gruzach katedry Św.Jana, żeby ujrzeć i sprawdzić, czy ocalał i jak wygląda sarkofag jej ojca Henryka Sienkiewicza. Towarzyszyłam jej w tej smutnej wędrówce. Dzień był pochmurny i bezsłoneczny. Widok całego Krakowskiego Przedmieścia w ruinach i pustce był przejmujący. Przy kościele Karmelitów mieściła się w tym czasie kancelaria katedry. Tam dowiedziałyśmy się, iż sarkofag Sienkiewicza został uszkodzony, rozbity, nie przez Niemców i nie podczas walki, ale przez rodzimych złoczyńców poszukujących w grobach złotych zębów”. (…)

Cytuję za: Relacja Zofii Maurin, (w:) Maria Korniłowiczówna, Onegdaj. Opowieść o Henryku Sienkieiwiczu i ludziach mu bliskich. PIW, Warszawa 1972, s. 239.

The Social Network

W Newport  (Rhode Island, USA) zmarł Mark Chramiec. Nie był jeszcze stary, ledwie przekroczył osiemdziesiątkę, ale wcześnie dopadł go alzheimer i oddalał się już kilka lat. Jakieś dwa miesiące temu jego żona Lesley (Australijka,  rodzina ma wielką farmę w głębokim interiorze Nowej Południowej Walii,  moja średnie gospodarstwo w Wielkopolsce  – i to nas łączy) pisała do nas, że nie jest w stanie zapewnić już Markowi należytej opieki i musi oddać  go do zakładu. A stamtąd odszedł na zawsze.

Mark był synem cioci Oleny, siostry Gutka, ojca Ani, więc kuzynem bliskim, klasyfikacyjnie  – pierwszego stopnia. Choć był Amerykaninem, gdyż całe prawie życie tam spędził, z wyjątkiem pierwszych lat  chłopięcych ( języka polskiego  już zapomniał), to utrzymywaliśmy dość żywe więzi. Był marynarzem i żeglarzem,  emerytowanym oficerem US Navy, specjalistą od sonarów i z tego tytułu latał dawniej po świecie, wszędzie tam gdzie stacjonowały okręty amerykańskie, gromadząc bonusy linii lotniczych, z których, póki żyła, korzystała także jego mama, czyli ciocia Olena.

Po ojcu Mark był synem Andrzeja Chramca, legionisty, lotnika, attache wojskowego ambasady polskiej w Waszyngtonie  (1934-1939, w przybliżeniu). Andrzej przed wojną był prezesem Aeroklubu RP i podróż poślubną, po Europie, państwo młodzi odbyli pilotowanym przez niego samolotem. Wuj ten zmarł dwa tygodnie przed moim pierwszym przyjazdem do Stanów,  Ania, która była parę lat wcześniej, jeszcze go poznała. W odróżnieniu od Oleny, z którą można było przegadać całe dnie, był dość mrukliwy, ale lubił przyrządzać sałaty. Po powrocie z wojny, którą przebył w polskich siłach zbrojnych w Wielkiej Brytanii, przekwalifikował się na stolarza i pozostawił po sobie doskonale wyposażony warsztat. Kurtka, jaką po nim odziedziczyłem (rozmiar idealny), była najlepszą, jaką miałem w życiu, a kilku drobnych narzędzi stolarskich nadal używam.

Ten Andrzej Chramiec, z kolei, to syn Andrzeja Chramca,  legendarnego wójta gminy zakopiańskiej z przełomu wieków XIX i XX, któremu niedawno postawiono pomnik. Wójt był sławnym lekarzem, twórcą pierwszego zakopiańskiego sanatorium, w którego szczęśliwie zachowanym budynku (na Chramcówkach, rzecz jasna) mieści się obecnie Teatr Witkacego. Wieść niesie, że był pierwszym góralem, który ukończył wyższe studia, a na pewno pierwszym Chramcem i to mnie (pierwszego Walkowiaka) z nim łączy. W roku 2006 Muzeum w Kórniku wydało jego Wspomnienia (ich maszynopis czytałem w roku 1987, podczas pobytu u cioci Oleny w Arlington).

Jego prawnuk Peter Chramiec (po amerykańsku: Kramik), czyli syn Marka, w młodości był dość znanym rockmanem, a teraz projektuje i buduje domy w dalekim “jakimś stanie Oregonie”. Kiedy, przed dwudziestu laty był w Polsce jeździł po niej naszym fiatem, co mu się spodobało. W Zakopanem, we właściwy sobie sposób, fetowali go tuziemcy. Nasz syn Staś utrzymuje z nim kontakty przez Facebooka. I to ich łączy.