Długi książkowe (cd)

Janusz Drzewucki, Życie w biegu. O ludziach, miejscach, literaturze, piłce nożnej, maratonach i całej reszcie. Melanż, Warszawa 2015.

Janusz Drzewucki, Charakter pisma, szkice o polskiej poezji współczesnej, Instytut Książki – “Twórczość”, Kraków-Warszawa 2015.

Janusz Drzewucki, Stan skupienia. Teksty o prozie. Wydawnictwo Forma, Szczecin, Bezrzecze 2014.

Januszowi Drzewuckiemu nie zazdroszczę tego, że jest wytrawnym maratończykiem, bo w tym biegu nie mogę już startować; nie zazdroszczę mu też, że jest czynnym krytykiem literackim, trzymającym oko i pióro przy współczesnych wydarzeniach literackich, bo w tej konkurencji, podobnie jak w maratonie, nie mam możności startować. Zazdroszczę mu natomiast tej czułej zażyłości, jaką osiągnął w swojej przyjaźni z Tadeuszem Różewiczem, której wyraźne  ślady odnajduję w Życiu w biegu, ale całą ich ścieżkę Janusz powinien koniecznie odtworzyć. On umie o taka zażyłość się troszczyć i dlatego przeradza się ona w przyjaźń, umie też, samemu będąc poetą, nie tylko czytać empatycznie innych poetów, ale też ich podziwiać i, co równie ważne, profanom przybliżać. I tak, na przykład, przypomniał mi dawnego kolegę, Andrzeja Słomianowskiego, a przybliżył tym, co napisał o jego poezji. Czy krytyk może osiągnąć coś więcej niż przyczynić się do dobrego spotkania?

Zadziwienie

Absolwenta, widzianego przed laty, przypominałem sobie mętnie, głównie zresztą ze scen końcowych mających miejsce w Berkeley, tak jakby satyryczne, prawie groteskowe studium amerykańskiej klasy średniej, uleciało mi z pamięci, ale nowy ogląd tego filmu, zadziwił mnie swoją proroczą nieomal wymową. Od znudzenia i obrzydzenia, poprzez zachwyt inną możliwością, do buntu tak radykalnego, że nieomal absurdalnego, twórcy filmu, a zwłaszcza młodziutki Dustin Hofman, prowadzą widza pewnie i bezbłędnie. Wierzyć się prawie nie chce, że dzieje się to przed tą eksplozją, która wkrótce wybuchnie na uniwersytetach amerykańskich, zwłaszcza w Berkeley właśnie, i że w tym filmie nie pada jej główne hasło: “Zabrania się zabraniać!”. Choć mogłoby być jego dewizą.     

Długi książkowe (cd)

Alfonsas Edintas, Alfredas Bumblauskas, Antanas Kulakauskas, Mindugas Tamosaitis, Historia Litwy. Przekład z drugiego wydania litewskiego, Vilnius 2013.

Alfredas Bumblauskas, Wielkie Księstwo Litewskie. Wspólna historia, podzielona pamięć. Tłumaczyła z litewskiego Alicja Malewska, Warszawa 2013.

Dialog kultur pamięci w regionie ULB. Pod redakcją Alvydasa Nikzenaitisa i Michała Kopczyńskiego, Warszawa 2014.

Wszystkie te książki podarował mi podczas wileńskiej konferencji historyków (6-7 listopada, zob. odpowiedni wpis) profesor Alfredas Bumblauskas, główny autor tych książek, duch i osoba sprawcza tej konferencji.

Upłynęło trochę czasu zanim oswoiłem się z tymi pracami, ale myśl główna coraz lepiej do mnie przemawia: Wielkie Księstwo Litewskie, podług współczesnych historyków litewskich, stanowi nasze wspólne dziedzictwo, co zmienia panującą długo litewską wizję antyjagiellońską, zaś koncepcje historyków, jak pisze Alfredas, związane są nieodłącznie z dominującymi wizjami przyszłości.

Wszystko to oczywiście wymaga rozwiniętego omówienia, jakie może jeszcze uda mi się napisać.

Czarne myśli

Dwa ośrodki stołecznej władzy, a mianowicie ratusz i policja, dość odmiennie, jeśli nie przeciwstawnie, szacują liczebność kolejnych manifestacji Komitetu Obrony Demokracji. Gdy ratusz mówi 50 000, to policja ocenia na 20 tysięcy, jak ratusz -20 000, policja – 10 000. Jak wiadomo wszystkie  takie estymacje zależne są od stanowisk politycznych – nieważne, kto głosuje, ważne  kto liczy, orzekł już dawno temu Józef Stalin!

Czy to oznacza, że stołeczny ratusz i stołeczna policja reprezentują przeciwstawne siły polityczne? Jeśli tak, to nie rozpoznajemy dopiero naszych podziałów politycznych, jak mogłoby się wydawać po ostatnich manifestacjach, lecz znajdujemy się w głębokim rozłamie społecznym, poprzedzającym zwykle wojnę domową. A może ta wojna już się toczy?  Nie jest jednak wojną “klasyczną”, w której występują przeciw sobie jawnie oddziały zbrojne, lecz nowoczesną wojną “hybrydową”, której uczestnicy są maskowani, zaś środki i sposoby fałszowane?

Można sądzić, że domowa wojna “hybrydowa”, dopóki nie giną w niej ludzie, jest “lepsza” od wojny “klasycznej”, bo jej ofiarami padają zwykle tysiące obywateli.  Ale kto wie, w którym momencie wojna “hybrydowa” przeistacza się w wojnę “klasyczną”?

Długi książkowe (cd)

Ola Hnatiuk, Odwaga i strach, Kolegium Europy Wschodniej, Wrocław-Wojnowice 2015.

Już powiedziałem na wieczorze promocyjnym, że ta historia rodzinno-środowiskowa, czyli, jak mówi autorka, dzieje stosunków międzyludzkich, w międzywojennym i wojennym Lwowie, a właściwie w świecie, jest najlepszym zapisem dramatów wielkiej historii. I ja mam wiązankę osobistych powodów, żeby do książki tej powracać, co na pewno uczynię.

Michał Komar, Zaraz wybuchnie, Czuły Barbarzyńca Press, Warszawa 2015.

Choć różni przecież od siebie pod wieloma względami, krążymy z Michałem od lat, na podobnych orbitach i ja zaraz po przeczytaniu takich sobie bajeczek z życia wziętych (jak określa je autor) miałem chęć zapisać swoje. Ale tak ich czytać, jak czytał Michał na swoim wieczorze, to bym nie potrafił.

Jest odpowiedź!

Gdyby ktoś chciał się dowiedzieć, jakim sposobem partia lewicy pozbawiła się sama poparcia klas pracowniczych i przyczyniła do wzrostu prawicy, również skrajnej, powinien rozważyć następujące czynniki:

Po pierwsze – jej bezwarunkowe poparcie dla takiej “deregulacji” i “liberalizacji” gospodarki, których skutkiem okazała się dominująca w niej “prywatyzacja”. Na powszechnym rzekomo programie prywatyzacji (Narodowe Fundusze Inwestycyjne) zarobili przede wszystkim jego zarządcy, a nie uczestnicy. W programie tym spośród 25 milionów “udziałowców”, tylko 425 tysięcy stało się rzeczywistymi beneficjentami. Żadne beneficja nie objęły natomiast pracowników likwidowanych odgórnie PGR-ów, pracę w nich, bez żadnych zabezpieczeń utraciło ponad 400 tysięcy robotników, co oznaczało strącenie w biedę ich rodzin, czyli prawie 2 milionów ludzi. Których partia zwyczajnie pominęła.

Po drugie – to, że sprzyjała ona krańcowemu osłabieniu spółdzielczości i jej udziału w gospodarce narodowej. Według wskaźnika PKB spadł on z około 10 procent (w roku 1989) do około 1 procenta (obecnie). Dla porównania warto dodać, że w krajach “starej” Unii Europejskiej udział ten wynosi 5 procent.

Po trzecie – że popierając bezkrytycznie prywatyzację przedsiębiorstw przyczyniła się do niekorzystnej zmiany stosunków pomiędzy pracodawcami a pracobiorcami, czego symbolicznym i realnym wyrazem jest  przynależność związkowa. Na początku tak zwanej transformacji czyli restauracji, przynależność do związków zawodowych deklarowało około 40 procent zatrudnionych, już w 2007 roku wskaźnik ten spadł do 14 procent, a w przedsiębiorstwach prywatnych sięgał zaledwie 3 procent. Wszystko pozwala sądzić, że obecnie jest jeszcze gorzej – zwłaszcza że wielkie grupy pracują na “umowach śmieciowych”  i stanowią, pozbawiony praw pracowniczych, prekariat.

Autor artykułu, z którego czerpię te dane i opinie (Włodzimierz Luty, Krótka historia restauracji kapitalizmu w Polsce, “Zdanie”, nr 3-4, 2015, s. 48-52) tak podsumowuje swój wywód, dla mnie nieodparty: Jeśli do tego dodamy społeczne skutki związane z nierównościami w podziale dochodów, powstaniem obszarów strukturalnej nędzy i bezrobocia, otrzymamy pełny obraz tego, co to oznacza, że SLD porzucił orientację lewicową w polityce społeczno-gospodarczej i utracił kontakt ze swoją naturalna bazą społeczną.(…) W rezultacie prawie cała baza społeczna, czyli głównie klasy pracownicze przeszły na stronę konserwatywno-narodowej i populistycznej prawicy.

Jak się okazuje, poeta się mylił – oni wcale nie mieli złotego rogu, oni mieli tylko sznur.

 

Podziękowania

Panu Marcinowi Tomczakowi dziękuję za przesłaną mi własną powieść Wróżda (Wydawnictwo “Pracownia na Pastwiskach, Cieszyn 2015, Biblioteczka Kurpiowska tom 14). Przeczytałem ją z ciekawością, a przyda mi się bardzo, gdy odniosę się do moich Kurpiów (bliżej Puszczy Białej niż Zielonej).

Panu Piotrowi Augustyniakowi dziękuję za tom Homo Polacus. Eseje o polskiej duszy (Wydawnictwo Znak, Kraków 2015). Rozmyślamy o tożsamości i tożsamościach nawrotami, więc na pewno się zazębimy.

Czego nie warto?

Im bardziej przykry ten polityczny cyrk, do którego nie chce mi się doraźnie odnosić, tym chętniej uciekam do literatury, przypominam sobie utwory, które ceniłem, pisarzy, których znałem. Ale i tutaj dopadło mnie przykre pomyślenie – co się dzieje z pamięcią o Jerzym Andrzejewskim, Andrzeju Kuśniewiczu, Władysławie Lechu Terleckim, Jerzym Krzysztoniu? Głucho o nich, tak jakby nigdy nie istnieli i niczego nie napisali.

Andrzejewski miał celebryckie słabości, ale talent szczerozłoty; Kuśniewicz był małym człowiekiem, lecz Król Obojga Sycylii i Znaki zodiaku to utwory poważne; Leszek Terlecki nosił się manierycznie, prozaikiem historycznym będąc doskonałym; Jurek Krzysztoń osobiście nieszczęśliwy, pisał prozą autentyczną i humanistyczną. Każdy z nich miał inny stosunek do własnej promocji – Kuśniewicz gotów był nawet skarpetki pokazywać w telewizji; Krzysztoń  był niewidoczny i łatwiej było go spotkać w szpitalu, niż w literackiej kawiarni. A jednak wszyscy oni, i nie oni jedni, wydają się, nie tylko na dziś, zapomniani.

Czy coś z tego wynika? Nic, za wyjątkiem tego, że los jest ślepy, zaś pośmiertne przetrwanie – nieprzewidywalne. Pozytywnie wiadomo tylko jedno – że nie warto publicznie pokazywać skarpetek, bo to i tak nie pomaga. A zaszkodzić może.

Długi książkowe (cd)

Anna Kamińska, Rzeczywistość wyobraźni. Gaston Bachelard o źródłach twórczości. Fundacja Instytut Wydawniczy “Maximum” , Kraków 2014/2015.

Dziękuję.

Witold Gombrowicz, Czesław Miłosz, Konfrontacje, przedmowa Michał Szymański, wybór szkiców, zapisków, listów, ich układ i redakcja Barbara Toruńczyk, przypisy Michał Szymański. Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2015.

Dziękuję.