Postawy inteligencji

 

Na V Białołęckiej Konferencji dla nauczycieli historii i języka polskiego wykład pt. Postawy inteligencji w latach 1944-45. CV Liceum Ogólnokształcące im. Zbigniewa Herberta, 25 marca 2009.

 Tezy następujące:

1. Historia jest wielowarstwowa, a ujęcia i periodyzacje warstw poszczególnych nie muszą pokrywać się ze sobą. I tak – dla interesującego nas pierwszego okresu powojennego ujęcie kulturalne nie pokrywa się z politycznym, a polityczne z policyjnym.

2. Podmiotem historii kulturalnej nie jest władza i państwo, lecz społeczeństwo i naród, dlatego trzeba sprawdzać trwałe wartości wniesione w życie społeczne i narodowe: uczelnie, biblioteki, teatry, oświatę powszechną, wydawnictwa itp. Uczeni z BIP Komendy Głównej AK, którzy odbudowywali Uniwersytet Warszawski mieli trwałą historyczną rację. Podobnie jak uczeni ze Lwowa, którzy tworzyli Uniwersytet Wrocławski. Itd…itp…

3. Cztery ważne debaty pierwszych lat powojennych  poświadczają ówczesne dylematy: spór o Conrada, czyli o stosunek do Powstania Warszawskiego; spór o inteligencję czyli o stosunek do przemian społecznych; spór o realizm czyli o monofonię (lub polifonię) sztuki; spór o humanizm socjalistyczny czyli o niezależność  “polskiej drogi do socjalizmu”.

Debaty te były limitowane politycznie i cenzuralnie, często kryptonimowane, lecz autentyczne, czego świadectwem także ich emigracyjne odgłosy.

Historia społeczna, kulturalna, intelektualna w Polsce, po roku 1944, działa się naprawdę i nie była teatrem pozorów.

Antropologia literatury

Pongo. Szkice z antropologii literatury. Redakcja: Roman Chymkowski, Małgorzata Mostek, Włodzimierz Pessel, Witold Zakrzewski. Instytut Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2009.

To publikacja Studenckiego Koła Kulturoznawczego przy IKP, którą oceniam poważnie.

Frasyniuk o chłopach

Władysław Frasyniuk jest dla mnie jednym z historycznych przywodców “Solidarności” i przemilczałbym chętnie jego niefortunną (delikatnie mówiąc) wypowiedź, gdyby odnosiła się tylko do Waldemara Pawlaka i partyjnych ludowców. Niech aktorzy sceny politycznej odgrywają aktorów sceny politycznej, a nam, zwykłym obywatelom – chwatit’.    Frasyniuk jednak, jeśli wierzyć mediom (na własne uszy nie słyszałem) osądził całą właściwie  historię chłopów polskich (“zawsze obdzierali powstańców”), a tego przemilczeć nie mogę, bo mnie to dotyczy i boli, jak zabolało zapewne (jeśli dosłyszeli…) jakieś cztery piąte współczesnego społeczeństwa polskiego (włącznie z tzw. elitami), bo tyle, jeśli nie więcej tego społeczeństwa wywodzi się z chłopów.

Nie namawiam Władysława Frasyniuka, aby sprawdził listy polskich poległych na wszystkich frontach II wojny światowej i zbadał ich pochodzenie społeczne (także w wojnach wcześniejszych, np. bolszewickiej), zachęcam jedynie aby przejrzał gruntowne dzieło Daniela Beauvois Trójkąt ukraiński   (Wydawnictwo UMCS, Lublin 2005, Nagroda im. Jerzego Giedroycia, 2006). Tam w rozdziałku zatytułowanym Zręczne wykorzystanie wyzysku (s.272-276) znajdzie przykładową listę “zasieczonych na śmierć” lub zmuszonych do samobójstwa, przez ziemiańskich ekonomów, chłopów i chłopek (zdarzały się i ciężarne).  Carat “zręcznie wykorzystywał” te przypadki przeciw ziemianom polskim i dzięki temu mamy ich rejestr. To w dobrach Augustynowiczów, Branickich, Brzozowskich, Iwaszkiewiczów, Potockich, Radziwiłłów i innych, samowolne chłostanie pańszczyźnianych chłopów było jeszcze około roku 1850 przyjętym obyczajem. Podobnie w latyfundiach południowych stanów Ameryki chłostano wówczas niewolników.

Zapewne Władysławowi Frasyniukowi, jak i mnie, różnicy nie sprawia to, że ci chłopi niewolni byli Ukraińcami, a tamci niewolnicy Afrykanami. W ówczesnej Galicji i Kongresówce nie było zresztą dużo lepiej. 

Dlaczego u nas rzecznicy demokracji politycznej tak łatwo zapominają o demokracji społecznej?

   

 

Śmierć w Czechach

Robert Kulmiński, Śmierć w Czechach. Wizja śmierci w prozie czeskiej 1945-1989. Instytut Slawistyki Zachodniej i Południowej. Wydział Polonistyki UW.Warszawa 2008.

Byłem recenzentem tej interesującej pracy doktorskiej i chyba lepiej teraz rozumiem nie tylko literaturę, ale i Czechów samych. A pomyśleć też mogłem o współczesnej tabuizacji, materializacji i medykalizacji śmierci.

Islandia

Islandia. Wprowadzenie do wiedzy o społeczeństwie i kulturze, pod redakcją Romana Chymkowskiego i Włodzimierza Karola Pessela. Wydawnictwo Trio, Collegium Civitas, Warszawa 2009.

Gdybym powtórzył tutaj spis rzeczy, okazałoby się, że jest to więcej niż   “pierwszy szkic do portretu Islandii”, jak piszą redaktorzy i moi koledzy. Przyroda, historia, język, mitologia, literatura, muzyka, a nawet kinematografia mają tu omówienia zwięzłe lecz systematyczne. I pomyśleć, że te rzecz powstała w kręgu Instytutu Kultury Polskiej!

Kaliningrad, Mon Amour

Kaliningrad Mon Amour

Starożytności litewskie

Małgorzata Litwinowicz-Droździel, O starożytnościach litewskich. Mitologizacja historii w XIX-wiecznym piśmiennictwie byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Universitas, Kraków 2008.

Tę książkę zasłużenie uwieńczono w roku 2006 I Nagrodą im. Klemensa Szaniawskiego, dla najlepszych humanistycznych prac doktorskich. Dziękuję Autorce i pozostaję jej wiernym czytelnikiem.

Doświadczenie Zagłady z perspektywy dziecka

Justyna Kowalska-Leder, Doświadczenie Zagłady z perspektywy dziecka w polskiej literaturze dokumentu osobistego. Fundacja na Rzecz Nauki Polskiej, Wrocław 2009. Seria: Monografie FNP.

Dziękuję, gratuluję, polecam – tę książkę trzeba czytać i się do niej odnosić.

Działania i pisania różnych moich, przeważnie młodszych, humanistycznych kolegów przypominają mi nieraz zabawną scenę z filmu Doktor Żywago (widziałem go pierwszy raz przed laty, stojąc w tasiemcowej kolejce po bilety do kina na Champs-Elysees, więc tam gdzie należało). Kiedy młodziutka Lara wraca z Paryża do Moskwy (rzecz dzieje się jeszcze przed rewolucją) na dworcu oczekują jej stęsknieni  rodzice (jaką też ona się okaże?), a gorącemu powitaniu towarzyszy wyładunek bagaży: rośnie na peronie piramida pudeł, w których mieszczą się kapelusze i ojciec trochę oczarowany, a trochę stropiony mówi do matki coś takiego: “I czegóż to ona się tam nauczyła!” W oryginale brzmi to ładniej niż w moim powtórzeniu, ale za sens ręczę.

Scena ta stanowi obrazową esencję wschodniego stosunku do cywilizacji, Zachodu, Europy, któremu i my podlegamy: przywdziać jak najspieszniej paryski (londyński, nowojorski, kalifonijski…), rzucający się w oczy kapelusz (patrz pewna posłanka), aby wyzbyć się tym przebraniem poczucia odstawania, niższości, gorszości powodowanego zacofaną wschodniością, jakiej upokarzająco ciągle sie doświadcza. Kiedy przebierają sie efektownie poszczególne młode damy, można temu przyklasnąć (jak Larze), gdy jednak chodzi o całe ekipy kulturalne, ręce same opadają.

Można powiedzieć, że począwszy od tego czasu, w którym nasza część Europy zaczęła odstawać, a potem odpadać od centrum cywilizacji (koniec XVI wieku?) takie przywożenie kapeluszy i strojenie sie nimi stało się postawą dominująca wśród elit Wschodu – arystokracji, szlachty, inteligencji. Oczywiście byli wśród tych elit tacy, którzy wiedzieli, że cywilizowanie czy też europeizowanie polega na wytwarzaniu kapeluszy konkurencyjnych, lecz znane nam podręcznikowo niesprzyjające warunki historyczne powodowały nieustanne porażki różnych Tyzenhauzów, Stasziców, Kronenbergów. Współcześnie, naprawdę po raz pierwszy od kilku stuleci, warunki te uległy gruntownej zmianie i wolno sądzić, nawet po stanie naszej kryzysowej gospodarki, że radzimy sobie całkiem nieźle nie tylko z produkcją kapeluszy.

Pytanie – dlaczego świadomość tej fundamentalnej doprawdy przemiany nie dotarła ciągle do tak wielu młodych humanistów i zajmują się oni nadal pospiesznym strojeniem swoich głów, naprawdę mnie przejmuje. Tym bardziej, że w pudłach, które przywożą często nie ma już kapeluszy, albo włożono do nich mustra, czyli wykroje. Jeśli więc szyć  trzeba samemu, to może lepiej również tworzyć wzory?

Jak na przykład Gombrowicz, którego wyznają, albo Miłosz, któremu świadkują…

***

Nasze wnuki, bliźniaki Gucio i Jędrek, urodziły się jeszcze w lutym,  27-go w piątek, zobaczyliśmy je migiem następnego dnia w szpitalu, ale wczoraj dopiero, to znaczy 4 marca, zapoznaliśmy się z nimi bliżej, w domu ich rodziców, czyli Magdy i Stasia. Są kształtne, odróżnialne, drobne, lecz silne – tak twierdzą ci, co biorą je na ręce. Ja poprzestaję na kontakcie wzrokowym.  Po powrocie usiedliśmy z Anią, wypiliśmy po kieliszku wina za ich zdrowie, ale rozmowa, głównie z powodu mego milczenia, jakoś się nie kleiła, a kiedy żona zapytała mnie o czym myślę, odrzekłem, że właściwie nie myślę, doświadczam zadziwienia życiem. Podobnie było wieczorem w dniu ich urodzin, choć byłem sam, bo Ania została ze starszymi wnuczkami, też siedziałem przy winie i nie myślałem, lecz miałem takie uczucie, że coś we mnie jest, ale nie wiedziałem co… Dopiero dziś rano uzmysłowiłem sobie, że to są uczucia naprawdę głębokie, wbite gdzieś w ciało i że one się jeszcze nie wysławiają, lecz dopiero wydobywają, wyonaczają.
Jeśli istnieje jakiś korelat powiedzenia: „siedzi we mnie głęboko” – to jest właśnie to. Nowe uczucie, które jak noworodek, nabiera dopiero kształtu, a mówić może zacznie wtedy, kiedy przemówi niemowlak.