Epitafium

Wojciech Jaruzelski zmarł. Nigdy z  nim nie rozmawiałem, chyba nawet nie byłem w pobliżu, zaś wojsko jest instytucją  obcą mi do szpiku kości. Gdybym jednak raz jeszcze miał pisać taką kulturową biografię, jak Brzozowskiego, byłaby to biografia Jaruzelskiego. I to nie dlatego, że spośród wszystkich rządców po 1945 roku, mówił i pisał najlepszą polszczyzną. W jego biografii skupia się polska dramaturgia historyczna połowy wieku XX: Szekspirowska, nie Witkacowska. Ale tej biografii już nie napiszę.

Cześć Jego pamięci.

Mój Marek

Teraz Marek. Za wcześnie, jak zawsze – za wcześnie. Moje wspomnienia o Nim zaczynają się latem 1959 roku w Piaskach, na Mierzei Wiślanej, chociaż Tego starego złodzieja czytałem wcześniej. Potem następuje ponad półwieku falowania – zbliżania i oddalania, porozumienia i skłócenia, przyjaźni i obcości. Ale do zupełnego zerwania nigdy nie doszło, jakaś iskra jeszcze się tliła, chociaż ostatnie lata były chyba najgorsze. To ciekawe, swoją drogą, że o spotkanie było łatwiej wtedy, kiedy On był w KOR, a ja w PZPR, niż ostatnio, kiedy obaj przynajmniej formalnie, jesteśmy bezpartyjni.

Jeszcze na swoje 70-lecie  (2005) Marek prosił mnie o laudację, którą chętnie wygłosiłem. Powiedziałem wtedy, że z całej Jego wielotomowej i wielotonacyjnej twórczości wybieram jeden tom opowiadań, który należy do kanonu polskiej literatury współczesnej, a który nie jest opisowy i publicystyczny, lecz autorefleksyjny i wewnętrznie dialogiczny – należą do niego, na przykład, tytułowa Silna gorączka, Sarkoma, Robaki. Dałbym temu tomowi tytuł, zapożyczony od Kornela Filipowicza, znakomitego, zapomnianego prozaika: Co jest w człowieku? Marka to zastanowiło i nawet rozmawialiśmy potem o tym projekcie. Ale na tej rozmowie się skończyło, prozaik zaś został pisarzem głównie politycznym.

Mój Marek Nowakowski jest więc inny od tego, który dominuje w oficjalnych opracowaniach i publikowanych wspomnieniach. I takim już zostanie.  

Prawda niezamierzona

W powstańczych obrazach Maksymiliana Gierymskiego, nie tylko w słynnej Pikiecie powstańczej, którą teraz przemianowano na “patrol”, także w Patrolu powstańców przy ognisku czy w Rewizji nocnej i towarzyszącym dziełom szkicach, ci powstańcy są jacyś osamotnieni, zagubieni, osaczeni. Jakby ślepy los rzucił ich w obcą stronę, kraj nieznany. I to może jest ta prawda sztuki, która jest niezamierzona, przeto najprawdziwsza.

Na mądrze ułożonej krakowskiej wystawie (Muzeum Narodowe, 25 kwiecień – 10 sierpień 2014) uprzytomniłem sobie jedno arcydzieło i odrzuciłem jedną kalkomanię. Arcydziełem jest Noc, której intensywną ciemnię nieziemsko rozjaśniają pojedyncze światełka okien chłopskich chałup, rozmieszczone w tej ciemni rytmem nutowego zapisu.

Kalkomanią, warsztatowo bezbłędną jest Polowanie “par force” na jelenia (i inne “Zopfy” tej serii)Nie wiedziałem co to jest “polowanie par force”, ale się dowiedziałem. Polega ono na zagonieniu zwierzęcia przez sforę psów i jeźdźców, aż do jego bezbronnego zasłabnięcia. I to wzmaga moją niechęć dla tego obrazu, nawet jeśli jest ona niesprawiedliwa.

Ale Noc i nie tylko ona (Wiosna w małym miasteczku, Rewizja nocna, Zwiady kozaków kubańskich) świadczą, że jego malarstwo sięgało tej grani świata i zaświata, na której wzrosła poezja Norwida. Bez żadnego “malczewskiego” symbolizmu, którego nie znoszę.

***

Wacław Forajter, Kolonizator skolonizowany. Przypadek Sygurda Wiśniowskiego. Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2014.

Autorowi gratuluję i dziękuję, aby moich czytelników zachęcić, przytaczam samego siebie (z recenzji wydawniczej): Sygurd Wiśniowski (1841-1892) z rozmachem włóczył się po całym ówczesnym świecie, a pisał o tych włóczęgach obficie, więc (…) w jego twórczości skupiły się refleksy najważniejszej  problematyki tamtego, a po części i naszego czasu. Więc relacje “prymitywnych” i “cywilizowanych”, “białych” i “kolorowych”, “wschodnich” i “zachodnich”, “egzotycznych” i “europejskich” (…). Sygurd Wiśniowski był ponadto, a może przede wszystkim Polakiem – trochę mentalnie kolonizatorskim, a trochę skolonizowanym, trochę zachodnim i trochę wschodnim, więc te idee szczególnie się w nim załamywały, a spotykani ludzie w szczególny sposób się w nim przeglądali. Zaś cały ten splot spotkań, zderzeń, dylematów, problemów, uświadomień i zaciemnień przekonywająco reżyseruje Wacław Forajter”. 

Niezbite świadectwo

W ostatnim epizodzie trzeciego rozdziału mojej biografii Brzozowskiego, aluzyjnie zatytułowanym “To była filozofia, ale nie w buduarze” wpadłem na trop “kwestii chłopięcej”, lecz niewiele umiałem o niej powiedzieć. Kwestia ta wyłoniła mi się z “kwestii kobiecej”, oznaczającej masowość prostytucji kobiecej z wszystkimi jej przydatkami (handel “żywym towarem”, gwałty, pedofilia, przemoc fizyczna) w tamtych czasach, czyli w okresie pierwszej u nas “budowy kapitalizmu”, tożsamej z ekspansją praw rynku w stosunkach międzyludzkich. Ta “kwestia kobieca”, jak wiadomo, obsesyjnie nawiedzała Brzozowskiego, czego mamy liczne świadectwa w jego pismach, budzące domniemanie o jej osobistym zaczynie. “Kwestia chłopięca” bezpośrednio się z nią wiąże, a wskazuje powszechny wówczas zwyczaj młodzieńczej inicjacji seksualnej przez kontakt z prostytutką. Młody Brzozowski orzekł w jednym z wczesnych artykułów: “Prostytucja np., która jest  k w e s t i ą  nie tylko sromotnej niewoli dziesiątków, setek tysięcy istot, ale i  t r u c i z n ą  rozkładającą do głębi dusze młodzieży naszej – poznającej zazwyczaj kobietę po raz pierwszy w lupanarze …”  Zapowiadał też  “odrębny artykuł”, którego nigdy potem nie napisał, choć w Pamiętniku był bliski wyznania bezpośredniego.

“Poznanie kobiety w lupanarze” było zapewne wówczas normą, ale normą tak wstydliwą, że tajoną i skrywaną. O prostytucji napisano wiele i w różnych f0rmach, o takiej inicjacji natomiast mamy wzmianki nieliczne i dość skąpe. Znamienne jest, moim zdaniem, milczenie Żeromskiego w tej kwestii, zwłaszcza w Dziejach grzechu. Pozwoliłem sobie w przywoływanym tutaj epizodzie na inne jeszcze domniemania, ale najważniejsze świadectwo mi umknęło. Jest nim publiczne wyznanie Augustyna Wróblewskiego, poczynione przed studenckim audytorium krakowskim w styczniu 1905 roku. Rewolucyjne uniesienie, jak widać, miewało także zbawienne skutki etyczne. Wróblewskiemu za dewizę mogłaby posłużyć cytowana opinia Brzozowskiego, a to, co w jego wyznaniu najbardziej może przejmujące, to skarga, że jego młodzieńczego pogrążenia  w płatnej rozpuście, nikt nie  powstrzymywał, “nikt nie próbował nawet ratować”, co dodatkowo potwierdza kulturową normę tego zwyczaju.

Augustyn Wróblewski (1866-1913), z pochodzenia był szlacheckim inteligentem, z zawodu chemikiem i wybitnym biochemikiem, z poglądów socjalistą, a później syndykalistą i anarchistą, z powołania natomiast profetą abstynencji alkoholowej i czystości płciowej, którym stał się po złożeniu swojego wyznania. W latach 1905-1909 wydawał czasopismo “Czystość” i w jego pierwszym numerze wyznanie opublikował. Był jedną z charakterystycznych postaci epoki rodzącej świeckich, lecz mistycyzujących zbawicieli, takich jak Abramowski, Bohusz,  Hempel, Korczak, Lutosławski, Machajski, Miciński, Zdziechowski (i inni, rejestr jeszcze nie kompletny).

O jego działaniu i powołaniu dowiedziałem się z pouczającej książki Jerzego Franke pt. “Czystość” (1905-1909) Augustyna Wróblewskiego albo iluzja etycznej krucjaty (Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, 2013), niestety już po tym, jak moja została zesłana do druku (Andrzej Mencwel, Stanisław Brzozowski. Postawa krytyczna. Wiek XX , Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2014, zaraz w księgarniach). Zapoznałem się z książką Jerzego Franke dzięki darowi Autora, choć powinienem ją wcześniej przeczytać. Moje podziękowanie jest tym bardziej szczere, że trochę zawstydzone.

***

Miasto na żadanie, aktywizm, polityki miejskie, doświadczenia. Pod redakcją Łukasza Bukowieckiego, Martyny Obarskiej, Xawerego Stańczyka. Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2014.

Choć opasła ta praca zbiorowa została przygotowana przez doktorantów IKP, a wydana w naszych wydawnictwach uniwersyteckich, to piszą w niej autorzy z całej Polski i to nie tylko akademicko. Tytuł odpowiada treści – chodzi tutaj o aktywizm, polityki miejskie i doświadczenia praktyczne. Muszę być powściągliwy w pochwałach, bo wśród autorów pojawia się też Jan Mencwel, ale redaktorom bardzo gratuluję.

***

Przed państwem Krzysztof Materna (dla przyjaciół Siostra Irena). Przygody z życia wzięte. Opracowanie redakcyjne Marta Szarejko. Wydawnictwo Znak, Kraków 2013.

Choć nigdy nie zwracałem się do Autora per Siostro Ireno, to nie tylko zostałem przez niego obdarowany, ale i uniesiony dedykacją. Dziękuję, a z chęcią przyznaję, że Autor pośród wielu swoich uznanych talentów, jest również zapoznanym portrecistą (przeczytajcie np. pisarskie wizerunki Magdy Umer, Jeremiego Przybory, Eryka Lipińskiego, Krystyny Jandy).