Przestroga

Co do “pamięciologii”, której fale zalewają nas ze wszystkich prawie stron, muszę powtórzyć to, co parę razy już powiedziałem: uważajcie! Jak odkopiecie wszystkie groby i wydobędziecie wszystkie trupy, zapanują nad wami upiory!

Długi książkowe (cd)

Jan Pieszczachowicz, Pisarze i książki. Moje 70-lecie. Kraków 2013.

Z Jankiem jesteśmy rówieśnikami i kolegami od niepamiętnych już czasów, więc najpierw w tym jego pamiętniku krytycznym, zajrzałem do Słowa o Michale Sprusińskim, nie żyjącym już dawno, również naszym rówieśniku i przyjacielu. I przeczytałem ze ściśniętym gardłem. Dziękuje Janku.

Jan Janusz Werstler, Pożegnanie jabłoni. Wiersze wybrane. Wydanie drugie poszerzone. Żary 2014.

My z Jasiem, to jeszcze z Dziedzińca Żarskiego Liceum, który zapisał w swoim wierszu. Ściskam Cię, Przyjacielu!

Wspomnienie o Profesorze Sławińskim

Proszę słuchać pod tym adresem:

http://www.polskie radio.pl/8/650/Artykul/1294822, Janusz-Slawinski-we-wspomnieniach-przyjaciol

Albo prościej:

Polskie Radio 2, Janusz Sławiński we wspomnieniach przyjaciół.

I co teraz?

Na zdjęciu w “Le Monde”, ten Maxime nawet w polowym mundurze, wygląda jak duży, wyrośnięty dzieciuch o pulchnej, okrągłej buźce, na której dla niepoznaki dokleił sobie gęstą, czarną brodę. Niestety nie jest już dzieciuchem, lecz ochotniczym bojownikiem państwa islamu, mającym za sobą więcej niż chrzest bojowy, gdyż morderczą egzekucję. Egzekucji dokonało komando tych bojowników, podrzynając gardła i obcinając głowy 18 pojmanym żołnierzom syryjskim. Film video dokumentujący tą kaźń i propagujący ją, został nakręcony przez dowództwo armii i  rozpowszechniony w sieci. Dzięki temu Maxime’a mogli rozpoznać nie tylko agenci francuskich służb specjalnych, lecz także jego sąsiedzi, koledzy i rodzice. Maxime Hauchard bowiem nie jest żadnym arabskim, somalijskim czy afgańskim dżihadystą, lecz jest tym, kogo nazywa się un Francais moyen, czyli Francuzem przeciętnym.

Ma 22 lata, pochodzi z małej mieściny w Normandii, określanej jako rurbain (czyli wiejsko-miejska), jego rodzice są skrzętnymi drobnomieszczanami, mama pracuje w kasie chorych, zaś ojciec jest agentem ubezpieczeniowym, siostra nazywa go pieszczotliwie Lalou, co raczej należy brać fonicznie, niż semantycznie, koledzy i sąsiedzi pamiętają go jako chłopca miłego i grzecznego, chociaż trochę bez historii. W tę historię Maxime teraz wkroczył z aplombem, a ona  wypełniła go doszczętnie i dożywotnio.

Państwo Hauchard mieszkają zapewne w małym, schludnym domku otoczonym jabłonkami, z których owoców wyciskają na zimę trochę cydru lub calvadosu, a sąsiadują też z domkami podobnymi, lecz różnymi na tyle, żeby ich mieszkańcy zachowali poczucie własnej indywidualności. Nigdy nie mieszkałem w żadnym francuskim miasteczku, ale przejeżdżając przez nie, wpadałem zazwyczaj w zazdrosny zachwyt, a raz jeden, w olśniewającym alzackim Saverne byłem gotów paść na kolana i może nawet padłem. W tych swoich zachwytach nie jestem jakimś odszczepieńcem, gdyż w podobne wpadał  wielki poeta, mianowicie Czesław Miłosz, który takiemu miasteczku poświęcił wiersz Mittelbergheim, napisany w roku 1951, dla siebie najgorszym: Pozwól mi ufać, wierzyć, że dosięgnę, / Daj mi przystanąć w Mittelbergheim.

Wierzyliśmy, i nie my jedni, że nie w oszukańczym blichtrze metropolii, lecz w takich miasteczkach, w których wino śpi w beczkach z dębu nadreńskiego, a tytoń schnie pod okapem, kryje się niezbita prawda naszego świata, nietknięta esencja człowieczeństwa.

I co teraz, jak już wiemy, że zieje w nich pustką, morderczo wypełnianą? Trzeba się będzie nad tym wszystkim zastanawiać. Ciągle zastanawiać nad wszystkim.

Wilcza godzina

Czasem budzę się o piątej i mam jakiś błysk myśli, na której rozjaśnianiu schodzi mi reszta dnia. A dzisiaj nic, chociaż obudziłem się o czwartej… Tylko potok spraw i sprawek, czyli bieżączka. I to ma być emerytalny spokój, wytchnienie?

Może to prawda, że czwarta jest godziną wilczą?

 

Dyskusja o mojej książce

ikp_plakat_brzozowski_web

Długi książkowe (cd)

Barbara Liberda, Przezorność. Kto oszczędza w Polsce. Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2013.

Słowo tytułowe (przezorność!) powinno nas zachęcić do wejrzenia w tę książkę, która nie tylko odsłania ukryte obrazy naszego społeczeństwa, ale i wprowadza w ekonomię społeczną. A w każdym razie taką, w której liczą się ludzkie zamiary i motywacje.

Joseph E. Stiglitz, Le triomphe de la cupidite, Babel, Paris 2010.

Można powiedzieć, że to z tego samego kręgu, ale mój niezawodny, paryski przyjaciel Woytek K., chyba przesadził, polecając mi tę lekturę. Ale dzięki – miło przekartkować!

Tomasz Stawiszyński, Mity, pułapki i pokusy psychoterapii. Potyczki z Freudem, Carta Blanca, Warszawa 2013.

Z tej książki korzystamy, bo ona nam się przydaje przy doktoracie Natalii M. Już dziękowałem ustnie, więc tylko potwierdzam pisemnie.

Jak się zbudzi, to was zje!

Partyjne samooceny wmawiają nam chytrze, że wybory samorządowe wygrali wszyscy i wszyscy też zadowoleni są ze swojej “ciężkiej pracy wśród ludzi”, odmienianej we wszystkich przypadkach. A frekwencja jest niższa niż w poprzednich wyborach i daleko jej do połowy uprawnionych. Jednak to nikogo nie martwi, gdyż, jak mówią liderzy słabnącej lewicy “najważniejsza jest zdolność koalicyjna”. Jeśli za jedyną rację swego istnienia lewica ta uznaje bycie przystawką, to może zostać niebawem zjedzona. Radykalna prawica tymczasem potroiła swoje wątłe przedtem zdobycze i tylko czekać, jak się zjednoczy i zawoła: “Polacy, zbudźcie się!”

Wtedy się może okazać, że frekwencja wzrośnie miażdżąco, a nikt z tej całej “sceny politycznej” nie wie, do czego przebudzi się ten niedźwiedź, który jeszcze śpi.

Wspomnienia drezdeńskie (2)

W środku tej drezdeńskiej dzielnicy, w której mieszkałem (Neustadt, na prawym brzegu Łaby), dziewiętnastowiecznej,  więc miejskiej w dawnym stylu, który lubię najbardziej – kilkupiętrowe, eklektyczne kamienice, w ścisłej zabudowie, ze sklepami, knajpkami i warsztatami na parterze – znajdował się wielki, zielony plac, przeznaczony najwyraźniej do gier i zabaw. Ten pierwszy tydzień września, który tam spędzałem, był jednak zimny i deszczowy, mało kto się pokazywał, choć pod wieczór siadywali pod krzakami jacyś tańsi piwosze. W piątek, w przeddzień mojego wyjazdu, wreszcie się rozpogodziło i na ten skwer, wielkości kilku boisk piłkarskich wyległ jakiś tysiąc ludzi, przeważnie młodych, zwykle z dziećmi, nierzadko dwojgiem lub trojgiem. Rozpołożyli się oni na trawie w grupkach, konstelacjach, towarzystwach i oddawali różnym rekreacjom, głównie sportowym, ale byli też tacy, którzy sobie grilowali i coś tam popijali. Przyjmijcie, że pośród tego tysiąca młodych dorosłych, biegało luzem, we wszystkie możliwe strony, kilkaset dzieci w wieku najwyżej wczesnoszkolnym, często na bosaka, i co najmniej kilkadziesiąt psów, spuszczonych z uwięzi. Wracając z miasta, przysiadłem na ławce i przez dobrą godzinę przypatrywałem się temu, co tam się dzieje, z narastającym miłym zdziwieniem. Aż do osłupienia!

Otóż, od czasu do czasu, ci lub inni rodzice musieli powściągać swoje rozbrykane pociechy, zaś właściciele mitygować śmigające czworonogi. I to im się udawało, co więcej – jakoś tak przyjaźnie i nieomal bezgłośnie. W każdym razie jak długo tam siedziałem, to nikt na nikogo nie krzyknął, nie mówiąc już o tym, że nie podniósł ręki… Na psy też.

A  nad drzwiami mojego poniemieckiego, dziecinnego pokoju, w którym rozpocząłem prawie świadome życie – po wojnie, w Jeleniej Górze, taka sama, jak te drezdeńskie, mieszczańska, eklektyczna kamienica – wisiała tak zwana dyscyplina, czyli rzemienny kańczug. I na pewno nie była tylko symbolem.

Teraz nawet ich psy nie noszą kolczatek. Najwyżej miękko wyściełane obroże.

Grzeczność za grzeczność

Ten D., który jeszcze niedawno, mylnie sądząc, że jestem nadal dyrektorem, wpraszał się na występy w naszym instytucie, teraz podobno, w jakimś swoim pisemku, usiłuje mnie obrazić. Pisemka te ongiś zalecały się świeżym dowcipem, teraz wydzielają już tylko starczą żółć. Ponieważ znam go jak zły szeląg, wiem przeto, że zależy mu na skandalu, przez który uzyskałby rozgłos. Nie zrobię mu jednak tej przyjemności i nie tknę go żadnym sposobem, aby nie tarzać się z nim po tabloidach. Będę mu się nadal kłaniał, jak należy starszemu, zbolałemu w zawiści, koledze.

Next Page »