Długi książkowe

Paweł Maciejko, Wieloplemienny tłum. Jakub Frank i ruch frankistowski, 1755-1816. Przełożył Jacek Chmielewski. Wydawnictwo w podwórku, Gdańsk 2014.

O amerykańskim oryginale tego dzieła już pisałem, więc tylko witam polski przekład i polecam wszystkim, którzy do mnie zaglądają. A dla Pawła – ponowne gratulacje i szczera podzięka.

Władysław Stanisław Reymont, Dziennik  nieciągły. 1887-1924. Opracowała Beata Utkowska. Collegium Columbinum, Kraków 2009.

Z tym podziękowaniem dla autorki monumentalnego opracowania spóźniam się karygodnie, ale to dlatego, że ciągle trzymałem ta edycję w stosie książek do przeczytania  i tylko ją podczytałem. Ale na pewno do niej wrócę.

 

Broniewski uobecniony

Wpatrzyłem się w trzygodzinny telewizyjny spektakl Broniewski (TVP Kultura, wtorek, 24 marca, akt 1, godz. 20-21,30; akt 2, godz 21.45-23.20), który cały czas mnie ciekawił, a chwilami porywał. Może też chwilami odstręczał nadmiarem  efektów, które jakby rozrywały moje stare telewizyjne pudło, ale to marginalne, gdyż istotne jest to, że autorom  tego spektaklu (Adam Orzechowski i Radosław Paczocha oraz zespół Teatru Wybrzeże z Gdańska) udało się stworzyć i przekazać prawdziwie dramatyczną opowieść sceniczną, nie tylko o Władysławie Broniewskim, ale także o pierwszej połowie XX wieku w Polsce. Opowieść ta ma swój mocny rytm czasoprzestrzenny i psychodynamiczny, ale ma też ważne przesłanie, które wysławiam tak: najpierw dramat człowieczy, potem ludzki sąd o nim. Więc tak, jak w prawdziwej sztuce, a nie w propagandzie, która się teraz, w różnych wersjach, pod nią podszywa.

I jeszcze jedno – spektakl ten uprzytomnił mi nieprzekraczalną różnicę, między teatrem, a telewizją. Oglądając przedstawienie na ekranie cały czas chciałem być tam, przy scenie, gdyż to, co widziałem dawało mi tylko przedsmak tego, czego mógłbym doświadczyć wśród ludzi. Broniewski pozostaje mocarzem i słabeuszem niepojętym, ale teatr nie musi tłumaczyć, teatr ma uobecniać, czyli czynić obecnym.  A telewizja? Rejestracja telewizyjna jest opowiedzeniem, streszczeniem, brykiem tamtego oryginału i może nas zachęcić do obcowania z nim, ale nie jest jego ekwiwalentem. Nawet najlepiej nagrana (nie mam zastrzeżeń) wzmaga tylko moje pragnienie prawdziwego uobecnienia.

Co lepiej czytać?

Z M. rozmawiamy nie tylko o pisaniu, ale także o naszych bliźniakach i ja mówię, że to nie żadne genetyczne żyjątka wpływają na ich narodziny, lecz czynniki kulturowe, czyli tajniki współżycia, które widocznie staje się coraz bardziej owocne. Potwierdzeniem – mówię – jest to, że w szpitalach otwierają teraz specjalne oddziały, dla “ciąży mnogich”, które się mnożą.

A on na to:

– W prawosławiu jest jakieś takie wierzenie, że jak kobieta prawdziwie i mocno kocha, to jest bardziej owocna, czyli płodna.

Ja sobie myślę, że to jakiś zachowek magiczny się w tym prawosławiu przyczaił, ale skoro mamy taki przypływ ciąży mnogich, to może i miłości nam przybywa?

W każdym razie lepiej teraz czytać biuletyny natalne niż wiadomości polityczne.

Jeszcze Rosja nie zginęła?

Z Lewiatana Andrieja Zwiagincewa wyszliśmy z Anią jednomyślnie zachwyceni, a pierwszym moim słowem nie było “arcydzieło”, lecz “filmisko”.  W szarej, surowej, przykuwającej wzrok północnej krainie, którą twórcy pokazują nam z refleksyjnym, bolesnym oczarowaniem, dokonuje się dramat ludzi, których udział w powszechnym źle jest stopniowalny, ale nikt z nich nie może się od niego uchylić. A jednocześnie świat ten jest wypełniony pełnokrwistymi postaciami, których pasje i namiętności nas fascynują, także wtedy, gdy są odrażające. Tak działa prawdziwa sztuka, współczesny Wiśniowy sad, wobec którego tamten, sprzed ponad stulecia, wydaje się sielanką pasterską.

Jeszcze Rosja nie zginęła, chciałoby się zakrzyknąć, skoro powstają w niej takie dzieła, chociaż przesłanie tego filmu jest okrutne: Rosja ginie i to u samych podstaw – tam, gdzie zawiązują się i rozpadają elementarne, pierwiastkowe więzi między ludźmi. Jeśli jeszcze, na dodatek, realizację tego filmu wspierało Ministerstwo Kultury Federacji Rosyjskiej, o czym powiadamia nas czołówka, to może w Rosji szemrzą inne źródła samowiedzy, niż te wylewy oficjalne, które nas zamulają?

Wykład w Teatrze Narodowym

Żeromski w TN

Długi książkowe (cd)

Andrzej Stanisław Kowalczyk, Wena do polityki. O Giedroyciu i Mieroszewskim, tomy 1 i 2. Biblioteka “Więzi”, Warszawa 2014.

Zaraz jak tylko dostałem  to razem prawie tysiąc stronicowe dzieło rzuciłem się wieczorem do czytania, a nazajutrz z rana podziękowałem Autorowi osobnym listem. Jest on bowiem nie tylko nieustępliwym badaczem, którego źródłożercze apetyty są nieposkromione, ale jest też pisarzem, który umie opowiedzieć całą tę odyseję, nieomal głosami swoich bohaterów, z uchem, głową, sercem i piórem blisko nich.

Będziemy to dzieło długo jeszcze czytać i  wielokrotnie o nim dyskutować. Pierwsza dyskusja w najbliższą środę, 18 marca, w warszawskim Muzeum Literatury, o godzinie 18-tej. Zapraszam.

Laboratorium kooperacji

Kooperatyzm – program sympozjum 12 marca 2015

Seminarium Filozofia Kooperatyzmu_ost2

Paradoksalne potwierdzenie

Siergiej Markow, rosyjski politolog i doradca Putina mówi, że wielowiekowa rywalizacja rosyjsko-polska została przez nas przegrana i zakończyła się rozbiorami, które potwierdziły zwycięstwo Rosji, zaś współczesna solidarność Polski z Ukrainą i Białorusią jest nową formą kolonializmu. “Chodzi wam o to, aby formalnie niepodległe kraje, Białoruś i Ukrainę, uczynić zależnymi od Unii Europejskiej, a równocześnie zagwarantować Polsce stanowisko  “operatora” tego unijnego patronatu, czyli zarządzającego terytoriami w imieniu Brukseli”. Nie mówi tego wprost, ale z kontekstu jasno wynika, że wojna w Ukrainie toczy się o odwrócenie całego tego procesu – to, co Rosja uzyskała przez rozbiory Rzeczypospolitej ma pozostać nadal rosyjskie.  “Separatyści”, “republiki ludowe”, “prawa mniejszości” itp., – wszystko to są tylko okazjonalne narzędzia tej wielkiej operacji dziejowej.

Zawsze mnie cieszy, kiedy w wydarzeniach bieżących odsłania się historyczną głębię. Siergiej Markow mówi więcej niż wie, że mówi – paradoksalnie potwierdza bowiem słuszność idei ULB, wymyślonej ponad pół wieku temu przez Jerzego Giedroycia i Juliusza Mieroszewskiego: tylko w sąsiedztwie rzeczywiście niepodległych Ukrainy, Litwy i Białorusi, Polska może być naprawdę niepodległa, zaś Rosja demokratyczna, liberalna i normalna.

Od pierwszego rozbioru mija lat prawie dwieście pięćdziesiąt, od rozpadu Związku Radzieckiego będzie niedługo dwadzieścia pięć. Nie ma, oczywiście, żadnych stałych proporcji procesów historycznych, ale na pełne odwrócenie skutków rozbiorów może potrzeba jeszcze kolejnej ćwierci wieku. Co mnie wydaje się pewne, a Markowowi na pewno nie mieści się w głowie. Ale na zmianę pojemności głów czasu trzeba najwięcej.

(Zob. Siergiej Markow, Przestańcie się mścić na Rosjanach,  “Rzeczpospolita, Plus-Minus”, 7-8 marca 2015, s. 6-7.

Pendolino

Dwaj, młodzi, trzydzieści pięć do czterdziestu, marynareczki ostatniego sznytu, klapki wąskie i wydłużone, butionierki obszyte kolorową nitką, koszule w paseczki dobrane kolorem do tej nitki:

–  I oni się tak bronili parę lat, aż w końcu upadli.

– Ja to przewidziałem. Mieli niską rentowność aktywów.

Zaproszenie gdańskie

Wykład mistrzowski0001

Next Page »