Papieska troska

Co poczuł i pomyślał papież Franciszek, kiedy dowiedział się, że franciszkanie (przypominam: bracia mniejsi, których reguły życia ewangelicznego spisał w kilku prostych słowach św. Franciszek z Asyżu) wdali się w podejrzane operacje finansowe?  Zyski z tych operacji pochodziły także z handlu bronią i narkotykami. Kto ginął od tej broni, kto od tych dragów?

Podczas tegorocznej pasterki Franciszek miał powiedzieć, że świat ogarnięty przemocą, wojnami, nienawiścią i prześladowaniem potrzebuje czułości. Choć tylko o tym czytałem, wierzę, że to jego słowa, w takim stylu człowieczej troski, jaką sam uosabia. Ale może to nie wystarczy? Może to nawet nie wystarczy franciszkanom, którzy powinni wiedzieć na czym polega wyzysk i przypomnieć sobie zakaz lichwy i potępienie spekulacji?

Długi książkowe (cd)

Jarosław Mikołajewski, Wyręka. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014.

Z wierszy Jarka najbardziej lubię te najkrótsze, sentencjonalne:

gdzie jest we mnie iskra ze stworzenia człowieka       (prosto z kaplicy, s. 7)

Odbieram je jak własne, choć tak pisać nie potrafię.

 

Kazimierz Brakoniecki, Amor fati. Wydawnictwo FORMA. 13 Muz. Szczecin, Bezrzecze 2014.

Z wierszy Kazia najlepiej przemawiają do mnie najdłuższe. Wciągają mnie w swój epicki rytm, czuję drganie ich słów, nasycone wielokształtem bliskiego mi świata dziejowych skrzyżowań. Na przykład:

Konstrukcje wzruszeń, wieże szlochu, usypiska z fotografii

stojące nieporuszenie na średniowiecznych piwnicach,

na przysypanych gruzem zwłokach, zabawkach i talerzach.

(Do kamienic we Flandrii, fragment)

 

 

 

Zrozumienie

Z miłą moją Ksenią S., która przetłumaczyła na rosyjski wszystkich zasługujących na to pisarzy polskich, i nie tylko takich (chociaż ze mnie tylko fragment), od lat rozumiemy się w lot.

Podczas jej krótkiej, niestety, wizyty tutaj, idziemy razem do Muzeum Historii Żydów Polskich. I po pierwszych wspólnych krokach w tym Polin, ja mówię do niej:

– Wiesz, to jest dobrze zrobione, bo jak dla dzieci…

A ona, ze swoim cudownym uśmiechem:

– Wiesz, właśnie to chciałam ci powiedzieć.

 

 

Odnalezienie

O Iwonie księżniczce Burgunda wystawionej (to jest dobre słowo) przez Agnieszkę Glińską w Teatrze Narodowym myślę, jak o utworze muzycznym i to nie tylko dlatego, że jest ona muzyką, rzec można, przeszyta, lecz przeto, że pozostawiła we mnie nieodparte wrażenie drgającej rytmicznie, dźwięczącej wielogłosem, ludzkiej czasoprzestrzeni. W czasoprzestrzeni tej, której tempa oraz interwały dyrygowane są ręką maestra, rozgrywa się dramat elementarnego, pierwiastkowego człowieczeństwa, który w kaskadzie komediowego śmiechu dopada nas poczuciem prawdziwego tragizmu.

Wszystko sprzyja temu wyzwoleniu może nie przez litość, ale przez empatię, gdyż wszystko zostało harmonijnie zestrojone – organizacja przestrzeni scenicznej, metaforyczna lekkość scenografii i kostiumów, dynamika ruchu postaci oraz ich choreografia (wydaje się, że cały ten spektakl został wytańczony), wreszcie – ostatnie, lecz najważniejsze – doskonała artykulacja aktorska, zarówno słowna, jak i cielesna. Jerzy Radziwiłowicz jest, rzecz jasna, mistrzem tej sceny, ale grają z nim po swojemu i po równo Ewa Bułhak, Paweł Paprocki i Martyna Krzysztofik, która w najtrudniejszej roli (Iwony) potrafi wyrazić się samym drgnieniem brwi lub rzęs. Zresztą wszyscy są bezbłędni, a nie mogę tu przepisywać całej obsady. Tekst utworu pisarza, co dziś rzadkie, jest nie tylko słyszalny, lecz również zrozumiały.

Myślałem sobie, że już dość tego Gombrowicza, bo jego “kultowość” przybrała formy karykaturalne i swoich doktorantów odstręczam od pisania o nim. Mam do tego pewne prawo, gdyż pracę magisterską pisałem o Ferdydurke (co miało miejsce w roku 1963 !). A tu proszę – można nie tylko wystawić go na scenie tak, żeby wybrzmiał pełnią swego młodzieńczego wigoru, ale i tak, żebyśmy ujrzeli to, co on widział od razu, w tym naszym międzyludzkim kościele.

Odnalazłem swoje pierwsze wydanie Iwony księżniczki Burgunda,  opracowane graficznie przez Tadeusza Kantora  (Warszawa 1958), podkleiłem zszarganą trochę przez lata obwolutę i program tego przedstawienia będę przechowywał razem.

PS. Chwalę się przy okazji, że widziałem pierwsze przedstawienie Iwony …, w warszawskim Teatrze Dramatycznym, w reżyserii Haliny Mikołajskiej, z Barbarą Krafftówną w roli tytułowej (sezon 1957/58).  

Długi książkowe (cd)

Bruno Ribard, Auschwitz tous jours. Roman. Trakt Editions, Paris 2012.

Jak widać po dacie wydania dostałem tę książkę z pewnym opóźnieniem, ale za to z przyjacielską dedykacją, wzmocnioną osobistym uściskiem. Obiecałem, że przez czas świąteczny przeczytam i słowa dotrzymam.

 

Marcin Szmel, Idealne miejsce do życia. Wydawnictwo Papierowy Motyl, Warszawa 2014.

W tym prozatorskim debiucie ujmuje to, że autor wyrabia sobie własny głos i to z wnętrza pospolitej, skrzeczącej rzeczywistości – tu i teraz. Bez tak wyrobionego głosu nie ma trafnej prozy współczesnej. Jest to jednak na razie proza tła – jeszcze nie personalizują się w niej osoby, nie wybijają ludzkie postacie.

Powinności

Wtedy, kiedy zdarzyło się to, co nigdy dotąd nie miało miejsca w dziejach świata, poczuli się oszołomieni i zagubieni. Oddali w tym zagubieniu kawałek naszego państwa, więc i nas samych, niecnym praktykom władz, co prawda sojuszniczych, ale jednak obcych. Które na dodatek dobrze wiedziały, że są to praktyki zakazane na ich własnym terytorium i nie do przyjęcia też w praworządnych państwach europejskich, Kanadzie, Australii, Nowej Zelandii. Dlatego wymuszono dopuszczenie tych praktyk na państwach terminujących dopiero w rządach prawa, ich władze zaś okazały się uległe. Wstyd, oczywiście, być traktowanym jak niedouczony terminator, wstyd ulegać wymuszeniu łagodzonemu walizką “zielonych”, więcej niż wstyd – być współodpowiedzialnym za ohydę takich praktyk. Rozumiem jednak, że przed dziesięciu laty, wobec wydarzeń nowych i osłupiających, można się było poczuć zagubionym. Było już jednak dość czasu, żeby się odnaleźć.

Odrzucam zatem bezwarunkowo to, co mi się mówi dzisiaj – że mianowicie morderców można traktować morderczo. Po pierwsze –  jest to relikt plemienny: krew za krew wszystko załatwia. Cywilizacja zaczyna się od odrzucenia takiej wiary. Po drugie – tym, których torturowano w Kiejkutach niczego nie dowiedziono i nie stanęli też oni przed żadnym sądem. Ci więc, którzy nazywają ich mordercami, dowodzą tylko, że niczego nie zrozumieli i niczego się nie nauczyli. Jeśli nie stać ich na przyznanie się do winy, powinni chociaż milczeć.

Proszę zobaczyć i posłuchać

http://xiegarnia.pl/wideo/stanislaw-brzozowski-felieton-michala-komara/

Długi książkowe (cd)

Dariusz Gawin, Wielki zwrot. Ewolucja lewicy i odrodzenie idei społeczeństwa obywatelskiego 1956-1976. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.

Mam ją ciągle pod ręką, bo czekam na dyskusję. Właśnie się dowiedziałem, że autor uzyskał habilitację summa cum laude, więc nie tylko dziękuję, ale i radośnie gratuluję.

Andrzej Leder, Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej. Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2014.

Zapewne o tym napiszę szerzej, ale jeszcze to trochę potrwa, bo ciągle jestem zanurzony w Brzozowskim i Żeromskim. Mam nadzieję, że nie na marne.

 

 

Niech zaczną…

O kim jest film Bogowie? Rzecz jasna – o Zbigniewie Relidze.  Ale nie tylko, ma przecież tytuł w liczbie mnogiej, więc jest o tym zespole ludzi, który zdziałał to, co zdziałał, a stworzył się też w tym działaniu. Ale jest też o nas… o nas wszystkich, jeszcze żyjących i tych, co już odeszli, a próbowali… usiłowaliśmy wtedy, w tamtych warunkach, zrobić coś sensownego i trwałego.

Niech zrobią przegląd takich zespołów i stworzonych przez nie instytucji, to będą wiedzieli jaki jest dorobek tamtego półwiecza. I może zaczną coś rozumieć z rzeczywistości ludzkiej.

Wzruszenie

Ket, ożywiony tym zdjęciem na okładce jubileuszowej edycji Powrotu Chrystusa (Konstanty Puzyna, Powrót Chrystusa, The Return of Christ, Instytut Książki, Kraków-Warszawa 2014. Dedykacja: Pamięci Konstantego Puzyny, szefa i przyjaciela, w dwudziestopięciolecie śmierci, “Dialog”). Piękno jego wyrazistej twarzy, skupienie w oczach i ta uważność, która zaraz błyśnie skrami ironii, szara marynareczka (zwykle była beżowa, zamszowa) oraz dymiący papierosek w dłoni, którego nie popalał, lecz się nim żywił, właściwie aż do szczętu…

Ket, kochany Ket, starszy brat, mentor i opiekun, wcielenie bezwarunkowej życzliwości i niewyczerpanej bezinteresowności, na chwilę znowu przy mnie.

Dzięki Małgosiu!  Dzięki wszystkim, którzy się przyczynili.