Blasfemia

Zbezczeszczono meczet w Kruszynianach, a na dodatek naznaczono go kotwicą Polski Walczącej. Wszyscy ci, którzy szermują z lada okazji tym znakiem, powinni posypać sobie głowy popiołem. Ponieważ ci Tatarzy w Kruszynianach są klejnotem  takiej Polski, jaka nie mieści się w ich zakutych łbach.

Ślimaki

Z tymi ślimakami dziś mi się wreszcie udało. Kiedy po nocnym deszczu wychodzę z psem na poranny spacer one pełzną, w ślimaczym oczywiście tempie, z jednej strony jezdni na drugą. Ponieważ niedługo ruszą auta jadących do pracy, które nieuchronnie je rozjadą, więc staram się im pomóc, przenosząc je na sąsiedni trawnik. Ale zwykle ślimaków jest za wiele i nie udaje mi się wszystkich uratować. Więc kiedy ileś z nich pozostawiam wyrokowi losu, odchodzę z poczuciem klęski. A dziś, po raz pierwszy, udało mi się przenieść wszystkie, które napotkałem. Co za dzień!

Moje szczęście zakłóca tylko wspomnienie o kąśliwym pytaniu X. (opowiadałem o moich wysiłkach wcześniej): Jak się czuje taki stwór gwałtem oderwany od podłoża, narażony na kosmiczny lot i porzucony w nieznanym miejscu?

Odpowiadam pytaniem na pytanie: A jak się czuje rozgniatany kołami wozu żniwiarza z Brobdingnagu? I żeby to chociaż byli żniwiarze!

Dobra wiadomość

Rozumiem, że przez pierwsze dwa, trzy dni tej “afery taśmowej” można się było zagubić w tumanach sadzy wznoszonych przez tak zwane media i sam też czułem się zagubiony. W odróżnieniu od większości zawodowych komentatorów, powodowanych przez wysokie powinności wobec państwa polskiego, ja dałem się ponieść uczuciom niskim i myślałem sobie, że dobrze im tak! Niech jadają obiady w “Gościńcu polskim” (żurek+schabowy za 19.90), a nie faszerują się obcymi frykasami za tysiące  naszych złotych!

Ale już po kilku dniach można się było otrząsnąć z tych tumanów, upiornie jednostajnych i przemyć oczy z sadzy, czarnej jak szuwaks oraz zapytać, chociaż siebie, jakie właściwie sprawy są załatwiane przez rozpętanie tej tandety i zalew tego kiczu. Pierwszą sprawą było osłabienie pozycji Polski, jako przodującego sojusznika  Ukrainy, na jej drodze do niezawisłości. Drugą dość ściśle z pierwszą związaną, było osłabienie pozycji Polski wewnątrz Unii Europejskiej, zwłaszcza jako głównego promotora nowej polityki energetycznej. Osłabienie pozycji Polski w obu tych sprawach leży, oczywiście, w interesie Rosji, nawet jeśli jako państwo nie jest ona w aferę tę zamieszana. Kimkolwiek bowiem są mocodawcy tych wykonawców, niewątpliwie pracują oni pour  le roi de Prusse, którym jest władca Rosji.

Ten zwrot zresztą, wzięty z francuskiego ma w tradycji polskiej znaczenie trochę bogatsze niż w języku oryginału. W kontekście francuskim znaczy on bowiem, według mojej orientacji, tyle, co pracować za marne pieniądze, dla błahostek. W kontekście polskim natomiast, określonym podczas rozbiorów, oznacza on służenie złej sprawie, świadome lub bezwiedne.

Jest więc jasne, że ci, którzy bezprzytomnie wciągnęli się w propagandowe i polityczne rozgrywki dni ostatnich, chcąc nie chcąc, wiedząc o tym lub nie wiedząc, świadomie lub bezwiednie pracują pour le roi de Russie.

Czy z tego wynika, że należało pominąć ten ściek głupot, które ujawniły taśmy i darować, na przykład, ministrowi spraw wewnętrznych to, że zupełnie nie panuje nad służbami wewnętrznymi? Nie, rzecz jasna – nie! Nie należało i nie należy niczego nikomu darować, gdyż przynależność do rządu naszego państwa powinna zobowiązywać do godności osobistej, a kto jej nie osiąga, nie powinien w rządzie zasiadać.

Ale na polityków opozycji, a zwłaszcza na lidera największej partii opozycyjnej, głównego pretendenta do teki premiera, cała ta sytuacja nakładała również wyraźne zobowiązanie: najpierw interes państwa polskiego, czyli racja stanu, potem –  rozliczanie rządu, czyli korzyść partii.

Jarosław Kaczyński mógł przecież w połowie ubiegłego tygodnia oświadczyć, że międzynarodowej i wewnętrznej pozycji państwa polskiego grozi poważne osłabienie, przez bezprawny atak na legalne władze naszego państwa, dlatego dołożymy wszelkich starań, aby atak ten powstrzymać, a jego sprawców ujawnić i ukarać. Potem, rzecz jasna, nie ustaniemy w walce o oczyszczenie naszej polityki i eliminację wszystkich skompromitowanych. Okazałby się wtedy mężem stanu i zapewne w cuglach wygrał wybory parlamentarne, jeśli nie prezydenckie.

Jak wiemy Jarosław Kaczyński tego nie uczynił i pozostał szefem PiS-u. Na miarę swoją i partii. I to  jest wiadomość dla nas dobra: Budapesztu w Warszawie nie będzie.

Spójność

Czy to drzazga pod paznokciem, czy może gwóźdź w bucie? Uwiera mnie jednak to, że nasza “Autostrada Wolności” ma najbardziej opresyjny system poboru opłat w Europie.

Co mi przypomina pewną anegdotkę opowiadaną za dawnego reżimu. Jechał sobie otóż tamtą dawną szosą Poznań -Warszawa, pewien zachodnioniemiecki uczony do swoich polskich kolegów. Może był chemikiem, tak jak Angela Merkel, a ponieważ dłużej już współpracował z nami, więc znał trochę język. W pewnym momencie swej podróży minął jakąś rzadką wówczas tablicę reklamową, której nie zdążył odczytać, więc się zatrzymał i cofnął, żeby zaspokoić swą ciekawość. Natrafił tam jednak na pewną szaradę, której  rozwiązanie zajęło mu trochę czasu, litery bowiem były niewyraźne, tło rozmazane, a kolory wyblakłe. Trudu jednak nie żałował, zaś odczytanie reklamy sowicie mu się opłaciło, gdyż przez resztę trudnej wtedy drogi pękał ze śmiechu. Była to bowiem zmyta przez deszcze reklama farb niezmywalnych przez wodę!

Niby wszystko się zmieniło, a stopień spójności ciągle ten sam!

Cyrk na scenie

Uwielbiam czytać sobie głośno Tuwima i dziś wypełniłem ranek  Piotrem Płaksinem i Sokratesem tańczącym. Podziwiam, a właściwie czczę jego wirtuozerię słowną i rytmikę muzyczną, chociaż brakuje mi w nim tego metafizycznego tchnienia, które miał Leśmian. Może nie umiałem go odnaleźć? Jeszcze poszukam…

Ale na dzisiaj wahałem się, czy lepsze są Kwiaty polskie czy Bal w operze. Gdyby tak jednak przywołać sławny fragment o słowach naszych zmienionych chytrze przez krętaczy, mogłoby się okazać, że jest zbyt stronniczy, gdyż dalej pojawia się w nim i prawo sprawiedliwość. Skoro na tak zwanej scenie politycznej grają cyrk, więc lepszy jest Bal w operze:

                                                                                 Ani się obejrzeli,

                                                                                Ani zdążył z żyrandziaka

                                                                                Mrugnąć tajniak na tajniaka  –

                                                                                 Jak błyskawicowym zdjęciem

                                                                                 Foto-ciosem, blasku cięciem

                                                                                 Wszystkich wszyscy diabli wzięli

                                                                                                                                 diabli wzięli

                                                                                                                                       diabli wzięli!     

                                                                               

 

 

 

Za co odpowiada Brzozowski?

Wydz I 16.06.2014

Poprawka

Wyrobiłem sobie taką mantrę, której użyłem już parę razy, a którą muszę teraz uzupełnić. Mówię otóż, że podczas minionego stulecia jako naród przeprowadziliśmy się ze wsi do miast, ze stanów do klas, z zagród do zakładów, z chałup do mieszkań, z parafii do stowarzyszeń, z tutejszości do obywatelskości itd., itp… (z rodzin wielkich do małych, z patriarchalnych do partnerskich…).

I prześlepiłem to, co dla mnie najważniejsze (książka Ani Wylegały mi o tym przypomniała), że przeprowadziliśmy się też z Kresów Wschodnich na Ziemie Zachodnie (po 1945) i z Eurazji do Unii Europejskiej (po 1989).

Jak chcesz coś dorzecznego mówić o Polsce, to skup te wszystkie procesy w jednej wiązce elektrycznej i opisz jej iskrzenie!

 

 

Co mówi Brzozowski?

Kościołowi na przykład mówi on, żeby się  skupił na swojej ogólnoludzkiej misji religijnej, a rozstał z lokalnym “jezuityzmem czapki i papki”; ateistom, żeby nie wszczynali wojny religijnej, gdyż “światopogląd religijny” rozleciał się przed stu laty; narodowcom, że o jakości narodu nie stanowią szturmówki i mundurki, lecz bogactwo twórczości kulturalnej; ludowcom, że żyją w “Polsce przemienionych kołodziejów”, a nie w skansenie; prawicy, że nowoczesne społeczeństwa są ekonomicznie i kulturalnie podzielone, a nie plemiennie jednorodne; lewicy, że jej identycznością jest wszechstronna emancypacja wyzyskiwanych i wykluczonych, a nie gabinetowy klientyzm; liberałom, że prawdziwy rozwój cywilizacyjny gwarantuje właściwa “struktura duszy kulturalnej”, czyli postawa twórcza, a nie tępy ekonomizm; konserwatystom, że mają przetwarzać najlepsze tradycje, a nie powielać “Polskę  zdziecinniałą”.

A nam wszystkim, że Polska prawdziwie dojrzała i nowoczesna to jest Polska pracująca twórczo we wszystkich dziedzinach na najwyższym poziomie światowym.

W nauce przede wszystkim.

Młodzi idą. Z prof. Andrzejem Mencwelem rozmawia Jarosław Mikołajewski. “Gazeta Wyborcza”, 7-8 czerwca 2014 r., s. 12-14.

Nauczycielka

Wczoraj wiadomość o śmierci Basi Stanosz. Uczyła mnie logiki na pierwszym roku studiów, a nawet nauczyła. Była świetną nauczycielką, była moją nauczycielką.

Dla mnie na zawsze nią została, a choć potem byliśmy kolegami, to czułem się przy Niej zwykle jak uczeń. I to było przyjemne, gdyż byłem uczniem wdzięcznym.

O to chodzi

W bliskiej mi osobiście, gdyż sam jestem przesiedleńcem i to kilkakrotnym, książce Anny Wylegały (Przesiedlenia a pamięć. Studium [nie] pamięci społecznej na przykładzie ukraińskiej Galicji i polskich “Ziem Odzyskanych”, Toruń 2014, Monografie Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej), opartej na imponującym zbiorze źródeł pozyskanych, najważniejsza jest, moim zdaniem, świadomość, że te powojenne, masowe przesiedlenia są zjawiskiem tak osobliwym, że wymagają swojej własnej metodologii badania. Korzystając, rzecz jasna, z humanistycznej klasyki dawnej i nowej, autorka metodologię taką nie tylko wypracowuje, ale też z powodzeniem stosuje. Czytając jej książkę mam nie tylko wrażenie, że słyszę jej bohaterów, ale czasem także, że z nimi jestem. I o to chyba w humanistyce chodzi – aby ludzi usłyszeć, a nawet uobecnić.