Niepokój

W Gazecie Wyborczej (23/24 stycznia 2015 r.) długa, ciekawa rozmowa z Olgą Tokarczuk, autorką głośnych “Ksiąg Jakubowych” (jeszcze nie czytałem). Wygląda na to, że ma ona nie tylko wiele wiadomości o tym tyglu dziejowym, w jakim pogrążyła się dla swojej powieści, ale zdobyła też o nim poważną wiedzę – to znaczy wiadomości te scala w spójne, sensowne zespoły. Niepokoi mnie jednak tym, że mówi tak, jakby znała odpowiedź na wszystkie pytania, bo to dla pisarki/pisarza niebezpieczne.

Wiesław Myśliwski kiedyś pięknie powiedział, cytuję z pamięci, gdyż zapamietałem: piszę, bo nie wiem. Jakbym wiedział, to bym nie pisał.

PS. Uparcie, lecz bezskutecznie zwracam uwagę, że “akulturacja” jest złym przekładem francuskiego i angielskiego “acculturation”. Jeśli już brać to dosłownie, powinno być: “akkulturacja”. Ale Jan Paweł II, który władał bezbłędnie polszczyzną i łaciną, pisał: “inkulturacja”. I ja też tak piszę, od dawna i niezależnie. Polecam wszystkim.

 

Chlebem i winem

W tym Krakowie jestem zawsze trochę zagubiony i zachwycony. Choć chwalę się swoim zmysłem topograficznym, który nigdy (- a może nie pamiętam?, a może nie chcę pamiętać?), w żadnych obcych miastach i miejscach mnie nie zawiódł, to w sercu Krakowa, otoczonym plantami, muszę zaglądać do mapy, gdyż krągłość tej przestrzeni mnie kołuje i zawsze na nowo muszę upewniać się,  gdzie jest Wiślna, a gdzie Szewska, świętej Anny i świętego Marka. Jedynie Floriańska i jeszcze Grodzka utrwaliły się w moich instynktach orientacyjnych i wiem, bez sprawdzania, jak wyjść na kościół Mariacki i którędy podążyć na Wawel. Na Zamek jednak idę tylko czasami, kiedy chcę sobie przypomnieć lotność jego dziedzińca, nigdy natomiast nie pomijam kościoła Mariackiego, który mam za najwłaściwszą świątynię całej ziemi oraz podwórca Collegium Maius, którego harmonia skupia w sobie idealną wiedzę naszego świata.

Ale chciałbym uniknąć wrażenia, że zachwyca mnie tylko odświętny i podniosły Kraków, gdyż najbardziej jestem poruszony, a nawet podniecony jego codziennością, przynajmniej tą, której jako przyjezdny dotykam. Najpierw to mnie zachwyca, że nie tylko Floriańska czy Grodzka, ale wszystkie właściwie ulice i uliczki starego, krakowskiego centrum są tutaj żywe, a to dlatego, że nieomal na każdej z nich tłoczą się kafejki, knajpki, sklepy, warsztaty, galeryjki. Właściwa dawnej miejskości ciżba ludzka wędruje więc tymi uliczkami chętnie, bo zawsze jest gdzie i  po co zajrzeć, a plącząc się pośród niej i nasłuchując jej bujnej wielojęzyczności, nie natrafiłem w tej okolicy na żaden super ani hipermarket. Galerię Krakowską postawiono przy dworcu kolejowym, w bezpiecznej odległości od żywych ulic handlowych, dlatego ich nie zabija. Co więcej, a to już warszawiakowi wydaje się zupełnie nieprawdopodobne, nie dostrzegłem żadnej kiczowato jaskrawej szmaty, która przesłaniałaby zabytkową fasadę, choć remontuje się ich tu chyba więcej niż u nas, a wszystkie też tabliczki, wywieszki, szyldy swoim kształtem, formatem i liternictwem dostrojone zostały do kamieniczek i całego starego miasta. Jakieś inne prawa tutaj ciągle,  w tej c-k. Galicji  panują, niż w Kraju Przywiślańskim? Czy może po prostu postawy obywatelskie są lepsze? I gusta też.

Wieczorem, po wypełnionym, radośnie dla mnie dniu, siedzieliśmy sobie w jednej z tych knajpek, w koleżeńskim i przyjacielskim  gronie, na skromnej, lecz smakowitej kolacji, popijając ją domowym winem z dzbanka. Tak mi było miło być razem z nimi, już po uroczystych i  naukowych też spotkaniach, luźno, zwyczajnie, gawędziarsko, więc pragnąc to przedłużyć, zamówiłem kolejny dzbanek. I tu powstała kwestia jakiejś do wina przekąski, którą dość szybko rozwiązaliśmy, zgadzając się spontanicznie na zwykły chleb. Ja od zawsze wiedziałem, od pierwszego w Krakowie pobytu (wycieczka szkolna, maj 1952 lub 1953), że chleb tutaj jest najlepszy w Polsce, ale w umyśle swym, ukształconym w Kongresówce wątpiłem w to, że nam go sam, bez żadnej wymuszonej omasty podadzą. Przyniesiono z uśmiechem pełen koszyk, zjedliśmy do szczętu. A wino też wypiliśmy.

Wielkie Wam wszystkim dzięki, moi Drodzy!

Jak mówić sensownie o kulturze Polski Ludowej?, “Zdanie”. Pismo Stowarzyszenia “Kuźnica”, nr 3-4, 2014, s. 27-29.

For ett nytt Ukraina , Essa av Andrzej Mencwel. 10 TAL.Kunst. Literatur. Samtidsdebatt, nr 17/18, 2014, s. 24-33.

Polska zdziecinniała, rozmawia Kacper Leśniewicz, “Przegląd”, nr 3, 2014, s. 44-46.

Długi książkowe (cd)

Janusz Drzewucki, Dwanaście dni. Iskry, Warszawa 2013.

Wiersze Janusza, w słownictwie proste, w realiach zwykłe, mają w sobie jakiś napięty rytm dziania się ludzi i spraw. Kiedy je czytam w rytm ten wpadam – dzięki temu Wiersze podzwonne uobecniają nieobecnych już przyjaciół.

Nadzieja

Urna z prochami Tadeusza Konwickiego wydała mi się tak ciasnym zamknięciem, że serce mi się ścisnęło i oczy zwilgotniały.

W obliczu Jego ostatecznego odejścia, najlepiej jest przyjąć, że nic się nie zmieniło, a On nadal jest u siebie.

Trzeba jednak przyznać otwarcie, że  ostatnie ćwierćwiecze miał bardzo trudne.  Wielu Go kochało, ale może nie tak, jakby pragnął; wielu też go honorowało, choć może nie tak, jak sobie zasłużył. Ale nikt do niego nie nawiązywał i mało kto już słuchał. Był coraz bardziej samotny, nie tylko dlatego, że umarły mu żona i córka oraz najbliżsi przyjaciele, ale także dlatego, że odstał od tego świata i ludzi. “Gazeta Wyborcza” uczyniła Go Człowiekiem Roku 2012 i to Go ucieszyło, ale nie ożywiło.

Mam wrażenie, że autor “Sennika współczesnego” przebywał już za życia w pisarskim czyśćcu, co przydarza się twórcom zazwyczaj pośmiertnie. Jedno całe pokolenie już Go chyba wyminęło, a co będzie z następnym? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale mam nadzieję, że znajdą dla niego miejsce w literackim raju.

 

Zaproszenie do Krakowa

zaproszenie

Podwójne pożegnanie

Nie znałem bliżej Józefa Oleksego, choć już dawniej podziwiałem męstwo, z jakim stawił czoło zabójczemu, publicznemu oskarżeniu, za które nigdy należycie go nie przeproszono.

Ostatnio tylko rozmawiałem z nim parokrotnie w czasie przygotowywania Kongresu Lewicy, 2013. Podczas tych rozmów przekonałem się, że był chyba jedynym spośród partyjnie przynależnych lewicowców, który myślał o przyszłości dalszej niż najbliższe wybory, a była to przyszłość Polski, lewicy i Europy. Przyjmował z uwagą każdą krytykę i dzięki temu udało się wykreślić z programu jedną z największych głupot, jaką wypocili ci partyjniacy, że mianowicie antykomunizmowi oficjalna lewica teraz przeciwstawi anty-antykomunizm. Jeśli na kongres ten przybyli w ogóle ci, którzy nie wycierali się w żadnych partyjnych konwentyklach, była to jego osobista zasługa.

Wraz z odejściem Józefa Oleksego Kongres Lewicy, jeśli się odrodzi, a jest to konieczne i pożądane, będzie musiał znaleźć  patrona z innego kręgu i inną też organizacyjną podstawę. Ta, na której dotąd się opierał, rozpada się właśnie zawstydzająco. Nie ma nawet sztandaru, który można by wyprowadzić.

Oswojenie

 Zabytki Faras w nowej galerii Muzeum Narodowego mają wreszcie to, na co zasługują – mnogich zapatrzonych w pradawne malowidła i zasłuchanych w archaiczne śpiewy uczestników. Choć artefakty to niewątpliwie chrześcijańskie, zaś sławna już święta Anna z paluszkiem zaciszenia przy ustach wydaje się nikiforowską cokolwiek repliką ikony, odczuwałem tam jednak jakąś egzotyczną cudzość, tym bardziej, że ornamentyka różnych odłamków budowli budziła raczej arabskie niż greckie czy rzymskie skojarzenia. Co mi tam do tych piasków pustyni, które tysiąc lat temu tę świątynię zasypały, czy też tych wód sztucznego jeziora, które współcześnie ją zalały? Od dziecka chodzę po cmentarzyskach i gruzowiskach, ich zgrzyt i chrzęst czuję ciągle w sobie.

Ale w jednej z bocznych sal ekspozycji wystawiono też kolekcję zdobnych krzyży etiopskich, koptyjskich, bizantyjskich, ruskich i … huculskich. Kiedy, w końcu, na tych krzyżykach huculskich dostrzegłem przewagę takich samych, jak na przywiezionym niedawno ze Lwowa kilimie, romboidalnych figur, poczułem się nagle w tym muzealnym Faras, jak w domu.

Długi książkowe (cd)

Krzysztof Pomian, O wyjątkowości człowieka. Fundacja na Rzecz Myślenia im. Barbary Skargi, Warszawa  2013.

Wysłuchałem (wykładu), przeczytałem (tekst), podejmę dyskusję (na piśmie).

Krzysztof Pomian, Porządek czasu. Przełożył Tomasz Stróżyński, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2014.

Witam polskie wydanie już dawno zalecanego przeze mnie dzieła (oryginał francuski z 1984 r.)

Kochani

Józef Andrzej i Roman Antoni, więc Józek i Romek, synowie Jasia i Klary, urodzili się szczęśliwie dzisiaj, o godzinie 13.30, czyli podczas wiedeńskiego koncertu noworocznego. Dzielna i piękna ich mama nie mogła, niestety, tego słyszeć, ale akurat grano Nad pięknym, modrym Dunajem.

Moja siostra Leta mówi, że będą muzykami. Gdyby tak się stało, byłaby to najwyższa dla mnie nagroda. Ponieważ muzykę otaczam czcią nabożną,  zaś bycie muzykiem uznaję za bytność najwyższą. Dla mnie bezwarunkowo nieosiągalną.

Ale kimkolwiek będą – będą kochani!